Rok 1920. Polacy I bolszewicy – Michał Mońko

Umierali nie tylko na polach wielkich bitew, ale także na polnych drogach, w dojrzewającym zbożu i pod nasypami kolejowymi. Taka była wojna obronna Polaków w 1920 roku. Los pojedynczego żołnierza pokazuje, o co i z kim walczyli Polacy.

0
776

Zeznania pod przysięgą, złożone 7 października 1920 roku przez Włodzimierza Garboniaka, ogniomistrza pociągu pancernego „Generał Dąbrowski”, zachowane w Zespole Kolekcji I. 400.1029 w Centralnym Archiwum Wojskowym, porażają:

„Podczas walki został uszkodzony tor i wysadzony most pomiędzy pociągiem „Wilkiem” i „Generałem Dąbrowskim”. Będąc okrążeni przez nieprzyjaciela i ostrzeliwani przez artylerię, a mając drogę odwrotu odciętą z powodu zepsucia toru i mostu, pociąg nasz cofnął się w stronę Równego, tj. w głąb nieprzyjaciela. Po upływie 15 minut pociąg nasz zatrzymał się, będąc powiadomiony przez uprzednio wysłany oddział szturmowy o uszkodzeniu mostu i toru kolejowego z drugiej strony, tj. w kierunku Równego.

Dystans między uszkodzonymi miejscami był około pół wiorsty, na którym to pociąg nasz „Generał Dąbrowski” manewrował, około pół godziny ostrzeliwał się od natarczywie następującego nieprzyjaciela. Widząc bezcelową dalszą obronę, tym bardziej, że bolszewicy już podeszli do toru kolejowego, dowódca pociągu pancernego, por. Grabowski, wydał rozkaz załodze, aby wyszła z wagonów, zabierając broń i amunicję. A maszyniście [rozkazał], aby otworzywszy regulator, puścił pancerkę w kierunku wysadzonego mostu i tuż stojącej pancerki „Wilk”, co też maszynista wykonał, puszczając już pusty pociąg pancerny „Generał Dąbrowski” pod pełną parą, który doszedł do zerwanego mostku, po czym nastąpiła eksplozja i rozbicie prawie całego pociągu.

Załoga pociągu pancernego, po wyjściu z pociągu, licząc od Równego, wyszła częściowo na prawą stronę toru kolejowego, ukrywając się w żyto, rozsypując się wobec odkrycia przez nieprzyjaciela ognia, czołgając się prawie pojedynczo. Przedzieraliśmy się do sąsiedniej wioski, nie wiedząc o tym, że wzmiankowana wioska już została zajęta przez bolszewików z armii Budionnego.

W powyższej wiosce zostałem wzięty do niewoli ja, pion. Dębicki i st. szer. Kowalski Bolesław, skąd zostaliśmy poprowadzeni na koniec wioski, gdzie inne oddziały nieprzyjacielskie zdążyły przeprowadzić z naszego pociągu pancernego około 15 szeregowców wraz z porucznikiem Jabłońskim, plutonowym Pieczyniakiem, kapralem Dybało, szer. Chojnackim Wiktorem, kan. Hamioło, plut. Komackim, plut. Chmurą, dwóch podchorążych, Sieradzki, drugiego zaś z nazwiska nie znam i wielu innych szeregowych, których nazwisk nie pamiętam.

Po upływie kilku minut, kiedyśmy doszli do końca wioski, nam i poprzednio już przyprowadzonym 15 szeregowcom wraz z por. Jabłońskim, pod groźbą zabicia, pozabierali zegarki i wszelkie wartościowe rzeczy, poczym poprowadzili nas w kierunku plantu kolejowego, gdzie została dołączona idąca plantem kolejowym pod eskortą Kozaków świeża partia szeregowych z naszego pociągu, licząca około 20 ludzi. W ślad za nimi był prowadzony przez jednego Kozaka dowódca pociągu pancernego, por. Grabowski bez munduru, czapki i butów, w których to przedmiotach był ubrany prowadzący por. Grabowskiego Kozak.

Po przejściu plantu kolejowego, eskorta poprowadziła nas wszystkich jeszcze jakieś 1/2 wiorsty, wprowadzając nas wszystkich na nizinę jam, gdzie zostaliśmy okrążeni przez Kozaków, których było około 2-ch tysięcy. Po upływie 10 minut przyjechali konno 2 komisarze, którzy wydali rozkaz ustawić nas czwórkami i zaczęli pojedynczo każdego z osobna wywoływać, wypytując i wmawiając w każdego ze jest oficerem.

Pierwszego wywołali por. Grabowskiego, krzycząc: „ej, ty łysyj, idi siuda”. I zapytali się: „ej, ty oficer?” Na co por. Grabowski odpowiedział, że jest studentem, po których to słowach wypytujący komisarz wydał rozkaz skinieniem głowy, po czym dwaj Kozacy stojący z tyłu por. Grabowskiego z obnażonymi szablami poczęli rąbać go.

Po pierwszym uderzeniu szablami głowa została rozpołowiona na dwie części i po upływie kilku sekund por. Grabowskiego rąbali na drobne części, tak że ciało nieboszczyka zostało zupełnie zniekształcone. Przed egzekucją z por. Grabowskiego zdjęli koszulę i spodnie pozostawili tylko w kalesonach. Po por. Grabowskim wezwali mnie, tj. ogniomistrza Garboniaka, z tym że zapytaniem: ty oficer? Na co ja odpowiedziałem w języku rosyjskim, że jestem szeregowcem, po czym zaczęli mnie bardzo szczegółowo oglądać, a szczególniej ubranie i bieliznę. No, wobec tego, że bytem ubrany w ubranie zwykłego szeregowca i miałem nadzwyczaj brudną bieliznę, kazali mnie odprowadzić w stronę ze słowami „podożdi”.

Po mnie wypytywali kilku szeregowców, których odprowadzili na prawą stronę, co miało oznaczać, że będą wzięci do niewoli. Następnie wyzwali plutonowego Pieczyraka, który był przy ostrogach i [miał] odznaki na czapce plutonowego. Gdy tłuszcza budienowców ujrzała plut. Pieczyraka z odznakami podoficera i ostrogami, z wrzaskiem ogólnym zaczęła krzyczeć: „rubi jego sukinsyna”.

Plut. Pieczyrak, widząc, jak stojący z tyłu Kozacy rąbali jego poprzedników, zwracał co chwilę głowę w stronę stojących z tyłu z gołymi szablami kozaków. Gdy ogólny wrzask kozaków wydał wyrok na plutonowego Pieczyraka, Kozacy zamierzyli się, chcąc go rąbać. Wówczas tenże uchylił się i zaczął cofać się w stronę stojących pod ścianą jeńców, jednakowoż jeden z Kozaków dosięgnął go szablą i ranił w ramię. Gdy ten upadł na kolana, zaczął go rąbać w drobne kawałki.

Po zarąbaniu plut. Pieczyraka, jeden z Kozaków na koniu w ubraniu marynarza zwrócił się do jeńców z zapytaniem: „towariszczy, kto z was umiejet gawarit po niemiecki?” Spośród wziętych do niewoli odezwał się jeden plut. Chmura:” „Ja umiem”. Wówczas ten, który zwrócił się z zapytaniem, zaczął z nim rozmawiać w języku niemieckim (zeznający, nie znając języka nie wie, o czem rozmawiano). Po kilku chwilach rozmawiający z plut. Chmurą Kozak odjechał od niego, dając oczyma jakiś znak towarzyszom, po którym to zaczęto rozebranego już przedtem plut. Chmurę rąbać w ten sam sposób, jak jego poprzedników.

Gdy zarąbano już plut. Chmurę, wówczas wywołano opowiadającego, ogniomistrza Garboniaka. Jeden z kozaków, który się wypytywał (prawdopodobnie komisarz) zwrócił się z zapytaniem do ogółu jeńców: „eto wasz oficer ili niet?” Gdy ogólnie odpowiedziano mu, że to prosty szeregowiec, wtenczas ten, nie dowierzając, zawołał szer. Dębickiego, każąc mu przybliżyć się. Gdy tenże przybliżył się, wówczas stojących kilku najbliżej Kozaków, wywijając gołymi szablami, zaczęło wrzeszczeć. „Skażi prawda, eto twój oficer, a nie to zarubim sukinsyna”.

Gdy wymieniony Dębicki odpowiedział: „eto nie oficer, to radowoj”, wówczas jeden z Kozaków uderzeniem gardą szabli w pierś pchnął ogn. Garboniaka tam, gdzie stała kupka jeńców, przeznaczonych do niewoli ze słowami: „idi tam, swołocz”.

Po ogniomistrzu Garboniaku wywołano st. pion. Kowalskiego Bolesława, również wmawiając w niego, iż jest oficerem i odnosząc się z niedowierzaniem do niego, gdy twierdził, iż jest szeregowcem. Pytając się pozostałych jeńców, czy to nie wasz oficer, gdy odpowiedziano im przecząco, popchnięto go również do gromadki jeńców, przeznaczonych do niewoli.

Po pion. Kowalskim Bolesławie, wywołali porucznika Jabłońskiego, nie mającego żadnych oficerskich odznak, którego po szczegółowym obejrzeniu i badaniu odprowadzili w stronę do ogólnej liczby już przesłuchanych jeńców. Po poruczniku Jabłońskim było przesłuchiwanych jeszcze kilku szeregowych, po których był wywołany podlekarz Sieradzki, którego kozacy okrążyli i rozebrali. Widząc na koszuli prawej ręki Sieradzkiego czerwony krzyż, zapytali go, czy on jest sanitariuszem. Nie bacząc na to, Kozacy rozebrali go do naga i zarąbali w ten sam sposób, jak i poprzednich, któremu wyrywali wprawione zęby.

Po podchor. Sieradzkim był wywołany drugi podchorąży (Hadrjan Paweł?) z nazwiska nam nie wiadomy o wzroście wyżej średnim, szczupłym, lat około 20, którego po rozebraniu zarąbali. Po zarąbaniu ostatniego wyżej wskazanego podchorążego, tłuszcza bolszewicka zaczęła się domagać, ażeby nas wszystkich wymordować, na co komisarz kierujący egzekucją się nie zgodził i powiedział, że trzeba choć tych kilkunastu wziąć do niewoli, wobec czego takowi się po długich targach zgodzili, przy jednoczesnym rozebraniu nas wszystkich z ubrania, pozostawiając tylko w koszulach i kalesonach.

Po czym odprowadzili nas do wioski, przypuszczalnie około 3-4 kilometrów, w której nas zatrzymali na nocleg w stodole. 5 lipca rano po obliczeniu popędzili nas w stronę Równego. Po drodze spotykające nas transporty bolszewickie, idące w stronę frontu, odbierali (zamieniając) nam bieliznę wymieniając na swoją brudną i podartą. W Równem trzymali nas na końcu miasta przy ul. Szosowej w stajni dwa dni, 7 lipca po dołączeniu do nas świeżej partii jeńców z różnych pułków, a w przeważającej liczbie z taboru 3 dywizji w liczbie około 600 osób popędzili nas w stronę Korca.

Po wyjściu z Równego dotarliśmy do wsi Biała Krynica, gdzie zostaliśmy zatrzymani przez przejeżdżający tabor I konnej armii Budionnego i przez Kozaków omawianej armii, jak również i ludność tejże wsi byliśmy bici i napastowani w najohydniejszy sposób, po czym niektórzy włościanie poznawali naszych żołnierzy, którzy stali w danej wsi przed odstąpieniem. Po trzech dniach doszliśmy do Korca, przy czym przez cały czas od czasu dostania się do niewoli, nie dostaliśmy żadnego posiłku i tylko po drodze, gdzie napotykaliśmy polskie wsie lub kolonie niemieckie i czeskie, po kryjomu przed Kozakami, dostawaliśmy od tej ludności i to tylko ten, który zdążył jakie takie pożywienie w postaci: chleba, kartofli i jabłek.

Gdy któryś z eskortujących nas Kozaków zauważył kobietę rozdającą nam posiłek, to bezzwłocznie znęcał się nad nią, bijąc nahajkami i przepędzając w stronę. Po przybyciu do Korca w dniu 11 lipca eskorta prowadząca nas do cukrowni Potockiego była tam zatrzymana przez miejscowego Żydka, który wskazał na jednego z naszej partii jeńca, że jest oficerem porucznikiem z karabinów maszynowych (wzrostu średniego, ciemnoblond, dość otyły, wąsy przystrzyżone) wobec czego omawianego jeńca odłączyli z naszej partii po drodze, bijąc go w najokropniejszy sposób i po upływie kilkunastu minut było słychać tylko parokrotne wystrzały.

Po przenocowaniu, rano zostaliśmy popędzeni w stronę Zwiahla, nie otrzymując żadnego posiłku, ratowaliśmy się od głodowej śmierci idąc drogą wyrywaliśmy surowe kartofle, jak również i niedojrzałym owocem. Po drodze, na tak zwanych pocztach, byliśmy zatrzymywani po kilka godzin dla odpoczynku. Na jednej z takich poczt, wobec nadmiernego wycieńczenia, ja sierżant Garbowiak, nie mogłem nadążyć za całą partią, co wprowadziło eskortę w ogromną wściekłość i jeden z nich wziął karabin i strzelił mi pod nogi.

Wieczorem doszliśmy do Zwiahla, gdzie zostaliśmy spędzeni na nocleg na podwórko jednego z dołów. Na drugi dzień rano, pomimo naszej prośby o wydanie nam jakiegokolwiek bądź posiłku, było odmówione i popędzili nas w stronę Żytomierza. Po drodze jedynym naszym ratunkiem od głodowej śmierci było to, że niektórym udawało się, pomimo eskorty, zakradać do niektórych wiosek przeważnie kolonistów niemieckich i polskich, gdzie dostawaliśmy chleb, którym dzieliliśmy się wspólnie.

Po drodze spotykaliśmy kawalerię Budionnego, która nas zatrzymywała i naigrywała się w najokrutniejszy sposób. Wobec wielkiego zmęczenia i wycieńczenia, partia po drodze, gdzie już napotykała jakikolwiek bądź ogród owocowy, nie zwracając już nawet uwagi na eskortę, rzucała się na dany ogród, by choć w części zaspokoić głód. Eskorta, która prowadziła nas, jadąc konno i furmankami, zeskakiwała z koni i spędzała nas nahajkami, bijać i strzelając w górę.

W dniu 16 lipca doszliśmy do Żytomierza, gdzie przyprowadzili w pobliżu stacji do więzienia. Po wtrąceniu nas do więzienia, rozbijając na partie 30 – 40 osób, spędzili nas do cel, gdzie bez najmniejszego posiłku przetrzymywali nas do trzeciego dnia. Na trzeci dzień pozwolili miejscowym mieszkańcom, przeważnie Polakom, na przyniesienie posiłku, składającego się z pieczonych kartofli i mleka.

Dnia 20 lipca rano przyszli do cel dwóch mężczyzn i jedna kobieta, którzy zaczęli nas agitować na sposób bolszewicki. W więzieniu żytomierskim przesiedzieliśmy około półtora miesiąca, gdzie absolutnie żadnego pożywienia od władz więziennych nie otrzymywaliśmy, tyko jak nas wyprowadzali na roboty, na stacji otrzymywaliśmy jeden bochenek chleba wagi około 3 funtów i jedno wiadro zupy bez najmniejszego smaku na 25 ludzi. Na powyższą robotę wyprowadzali nas dość rzadko, wszystkiego około 5 razy.

Przez te dni, w które nie byliśmy brani, posiłek otrzymywaliśmy tylko od cywilnej polskiej ludności, która ostatnim kawałkiem chleba, pomimo odczuwania niedostatków, dzieliła się z nami.

Warunki dla więźniów w więzieniu Żytomierskim były niemożliwe: bochenek chleba wagi mniej niż 4 funty wydawano na 25, oprócz tego raz na dzień wydawano odrobinę obmierzłej polewki, głód zatem cierpieliśmy okrutny. Pomimo tego nędznego wiktu, pędzono do roboty przy wyładowywaniu wagonów i wymagano pracy wiele bez względu na brak sił. Jedynym ratunkiem dla nas byli mieszkańcy okoliczni, którzy od czasu do czasu, litością powodowani, przynosili nam po kawałku chleba i trochę gorącej strawy.

O wiele jednak nędzniej przedstawiała się u nas sprawa pomieszczenia, cele brudne, wilgotne, przepełnione ludźmi, parne wyziewów smrodów, a ponadto brak bielizny, były najlepszymi rozsadnikami chorób zakaźnych, które przy wszelkim braku pomocy lekarskiej, grasowały straszliwie, zabierając dziennie spośród jeńców po kilka ofiar.

Nie do zniesienia były także dla nas codzienne, nieraz parokrotne na dzień odwiedziny bolszewickich agentów rekrutujących się z przeważnej większości z Żydów i Żydówek. Ci, wykładając nam zasady i znaczenie wielkiej idei bolszewizmu, starali się [podnieść] upadłych na duchu. Wśród tak niemożliwych warunków przebyliśmy w więzieniu tym prawie dwa miesiące. W tym czasie odesłano kilka partii jeńców do Charkowa i do Połtawy. My jednak starannie unikaliśmy wysłania nas w dalsze strony, a szczególnie do Charkowa, wymykając się z cel w chwili wysyłania partii w drogę, pod rozmaitym pozorem czy to do roboty, czy też gdziekolwiek.

W końcu sierpnia mnie i Dębickiego wraz z innymi jeńcami około dwudziestu, wyprowadzili na robotę na stację, gdzie po uprzedniej rozmowie z jedną Polką, ta przyniosła nam dwie czapki z bolszewickimi gwiazdami, dwie bluzy i stare spodnie, zawdzięczając niezupełnie srogiej ochronie, poszliśmy za omawianą Polką, która poszła naprzód z wyżej oznaczonymi rzeczami do budki wekslarskiej, stojącej na końcu linii stacyjnej, gdzie przebraliśmy się w takowe i już razem z nią przeszliśmy (stroną) bocznymi ulicami do lasu”.

Ucieczka Włodzimierza Garboniaka z bolszewickiej niewoli ocaliła ogniomistrzowi życie, a jednocześnie ocaliła pamięć o bohaterstwie żołnierzy polskich i zezwierzęceniu bolszewickich sołdatów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię