Media. Rynek i władza – Michał Mońko

To już trzydzieści lat nowej Polski! Czerwone sztandary wyprowadzone. Wizerunek Marksa już tylko na koszulkach Komunistycznej Młodzieży Polskiej. Zielone sztandary przenicowane. Matka Boska wypruta. No i co? Nic. Sekretarze przełożyli nogę przez ideologiczny płot i robią w mediach i w dyplomacji. Niektórzy reprezentują Polskę w Sejmie, inni w Parlamencie Europejskim.

0
672
Celebryci III RP

Zdaje się, że dopiero co był rok 1989, a w nim „nie w pełni wolne” wybory. Polskę wzięli pospołu komuniści i konformiści, powiewający rekwizytem Solidarności. Media zostały w rękach ludzi PRL. Telewizja lat dziewięćdziesiątych należała do kilku telewizyjnych rodów. Jeden z tych rodów liczył 96 dziennikarzy, dyrektorów, kierowników redakcji, producentów i korespondentów.

Z biegiem lat wielu dotychczasowych władców PRL, zagniewanych na naród, osiedlało się na Florydzie, w Hiszpanii, w Szwajcarii. Nastąpiły zrosty ludzi PRL z tymi ludźmi Solidarności, którzy w 1980 przykleili się do obcasów stoczniowców gdańskich. To oni najpierw bywali dyrektorami, a potem właścicielami firm produkcji telewizyjnej, żeby znowu objąć stanowiska dyrektorów i prezesów telewizji.

Przed świętami Bożego Narodzenia nowi ludzie władzy nad mediami pojawiali się na opłatku u Prymasa Polski i u Prezydenta RP, a przed świętami Wielkiej Nocy bywali na jajeczku u Prezydenta RP i u Prymasa Polski. I tak mijały lata, mijały dziesięciolecia.

No i tak doszliśmy do roku 2020. Coś się zmieniło? Niegdysiejsi sekretarze partii z niegdysiejszymi ludźmi Solidarności, niczym rozbałaganione dzieci, bawią się w telewizję. Zabawa szkodzi prawicy, jak kiełbasiany jad, a to jad komunistycznej recydywy. Prezydent o mały włos nie przegrał, ale w końcu wygrał. No więc cieszmy się. Ludzie z kraju, zwyczajni krajowcy, mają się bawić, słuchać i oglądać.

W przestrzeni publicznej między rządem, a społeczeństwem, ważne są procenty słuchalności i oglądalności. Bo słuchalność i oglądalność to biznes dla mediów publicznych i dla mediów komercyjnych. Odbiorcy mediów nie zawsze wiedzą, że są kreacją produktu, który jest sprzedawany reklamodawcom.

Media jedynie z pozoru są polskie. Owszem, jest wiele gazet polskich w nazwie, nawet polskich w języku: „Polska. Dziennik Zachodni”, „Polska. Głos Wielkopolski”, „Polska. Dziennik Bałtycki”, „Polska. Gazeta Krakowska”, „Polska. Gazeta Wrocławska” itd. Ale te polskie gazety to gazety, także książki, wydawane w Polsce przez zagraniczne koncerny medialne.

TVN, amerykański fort propagandy, to w istocie fort opozycji totalnej w Polsce. Niemieckie wydawnictwo „Polska Press” jest wielkim fortem opinii: wydaje 18 opiniotwórczych gazet i ponad 100 tygodników we wszystkich województwach kraju. Są to: „Tygodnik Zamojski”, „Tygodnik Siedlecki”, „Tygodnik Podhalański” i inne. To stanowi ponad 75 procent opinii miast wojewódzkich.

„Bauer” wydaje 38 magazynów i prowadzi portal „Interia”. „Burda Media” wydaje 30 pism, 40 magazynów typu: „Kobieta i Życie”, „Świat Kobiet”, „Dobre Rady”, „Twój Styl” i inne.

Szwajcarska firma „Edipresse wydaje dwadzieścia tytułów dwutygodników opiniujących i nieopiniujących typu „Przyjaciółka”, „Tina”. Axel Springer wydaje tygodnik „Newsweek”, portal Onet i „Fakt”. Amerykańska firma Scripps Network to Grupa TVN. Grupa Gremi rozprowadza 550 e-wydań tytułów! Czołową gazetą Grupy Gremi jest „Rzeczpospolita”, kojarząca się z Najjaśniejszą Rzeczypospolitą.

Niewielki procent rynku mediów w Polsce stanowią media elektroniczne i drukowane polskie, publiczne z nazwy, prywatne w treści. To TVP, Polskie Radio, PAP. To kilka kolorowych tygodników opinii, zamkniętych od środka na skobel, otwartych na wielkie dotacje. Opinie tygodników, najczęściej pisane w kawiarni, przeznaczone są dla kawiarni.

Brakuje w prywatnych tygodnikach reportaży z kraju i z zagranicy. Brakuje relacji ze Śląska i z Podlasia, z Wybrzeża Gdańskiego i z Podhala. Brakuje publicystyki dotyczącej życia krajowców. Jest nadmiar politycznego jazgotu, kto kogo ugryzł w łydkę albo w pośladek.

Po wyborach „nie w pełni wolnych”, w 1989, polski rynek mediów został totalnie zniszczony tak jak pegeery, COP i stocznie. Przepadły gazety i tygodniki niepolityczne, wychodzące niekiedy w nakładach ponad dwu milionów egzemplarzy! Przepadła „Gromada Rolnik Polski”, przepadł „Express Wieczorny”. Nie odrodziły się tygodniki zamknięte w stanie wojennym: „Kultura” i „Literatura”.

Telewizja również nie miała szczęścia. Od pierwszych dni nowej Polski prezesi i dyrektorzy traktowali telewizję jak opuszczony folwark, z którego wszystko można wywlec i sprzedać za bezcen. Po stanie wojennym dziennikarzami pierwszej kategorii zostali funkcjonariusze SB, więziennictwa, partii komunistycznej, WSI. Szef bunkra telewizyjnego w stanie wojennym, Włodzimierz G., został dyrektorem Telewizji Regionalnej.

Przedsiębiorstwa medialne funkcjonowały i nadal funkcjonują na rynku jako jednostki gospodarcze i z tego tytułu podlegają regulacjom prawnym, dotyczącym konkurencji i monopolu. Jednak myli się ten, kto uważa, że stacje telewizyjne i radiowe, a także gazety opiniotwórcze, powinny być pod względem biznesowym tym samym, co fabryki samochodów czy proszku do prania.

Wolny rynek rządzi się motywem zysku. To ma związek z masową produkcją i z reklamą. Tam zaś, gdzie jest reklama, musi też występować infotainment, rozrywka, zaspokajająca szerokie gusty. Tam, gdzie jest rynek i reklama, jest masowy produkt dla masowego odbiorcy. To szlam kultury masowej. Taki szlam, a więc mieszankę reklamy, jarmarku, szlamu i żużlu, emituje Telewizja Polska, kierowana przez byłego I sekretarza PZPR gdańskiego „Czasu” (piąty prezes TVP, absolwent III Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku).

W systemie wolnego rynku dochodzi do koncentracji własności mediów, rodzą się paneuropejscy nadawcy, których wcale nie interesuje realizacja celów misyjnych, a jedynie interesy, biznesy, władza i układy towarzyskie. Problem dotyczy skupienia w jednym miejscu i w jednym czasie opinii, która za pośrednictwem mediów narzucana jest publiczności.

Konieczna jest zatem dekoncentracja mediów, bowiem konkurencja na rynku mediów ma skutkować czymś więcej niż tylko sprzedażą oglądalności i słuchalności reklamodawcom. Dekoncentracja ma przede wszystkim umożliwiać prezentowanie różnych punktów widzenia przez różnych nadawców i wydawców. Ma umożliwiać wyrażanie różnych opinii w zróżnicowanych formach produkcji.

Kraje europejskie na ogół właściwie rozumieją konieczność dekoncentracji rynku mediów. Wyjątkiem jest Polska, gdzie mówi się o rynku mediów, ale nic się nie robi, żeby rynek nie był zdominowany przez dwu, trzech graczy.

Natura wolnego rynku mediów sprawia, że o typie stacji nie decyduje dziś nazwa, ale typ programowania. W praktyce każdy program (kanał) telewizji stara się nade wszystko zdobyć wysoką oglądalność. Ta zaś jest traktowana jako wielkość zdobytego rynku i jako miara zysku ze sprzedaży odbiorców reklamodawcom.

Telewizja Polska ma dyrekcję programową, ale nie ma programowania. Nie ma planów programowych – rocznych, trzyletnich, pięcioletnich i dziesięcioletnich. Wzorcowe plany programowe maja takie korporacje, jak BBC, CBC, NHK etc. Dobrym przykładem może być zapis fragmentu programowania w Radiu Kanadyjskim – CBC/Radio – Canada:

„Programowanie dostarczane przez korporację powinno być w znaczący sposób i wyraziście kanadyjskie, powinno prezentować Kanadę, jej regiony narodowe i regionalne, służyć specjalnym potrzebom tych regionów, wnosić wkład w budowanie wspólnoty narodowej, świadomości i tożsamości, odzwierciedlać wielorasowy charakter Kanady”.

Telewizja Polska jest organizacją, a więc jest strukturą działań wielu ludzi. Nie wiedzą oni, kiedy pracują w medium narodowym, a kiedy w fabryce marmolady. Telewizja jedynie deklaratywnie jest instytucją kultury narodowej, a realnie jest Spółką Akcyjną. Jest to przedsiębiorstwo działające na podstawie Kodeksu Spółek Handlowych i, jednocześnie, deklaratywnie, instytucja dobra publicznego, realizująca rzekomo zadania pozarynkowe. A zatem jest to koło i jednocześnie jest to kwadrat, czyli kwadratura koła.

Państwa Unii Europejskiej nie traktują mediów jak każdego innego sektora przemysłu. Wprowadzają specjalne ograniczenia odnośnie koncentracji i monopolizowania rynku mediów, promują konkurencję, zgodnie zresztą z zapisami Traktatu Rzymskiego.

Zasady zdrowej konkurencji są niezbędne dla zapewnienia efektywnie funkcjonującego wolnego rynku mediów. Przepisy antykoncentracyjne niektórych krajów zakazują np. fuzji wielkonakładowych gazet z ogólnokrajowymi stacjami telewizyjnymi, podczas gdy np. do fuzji producenta pokarmu dla piesków z firmą tytoniową państwo się nie wtrąca.

Kryteria określające dominującą pozycję i niedopuszczalną koncentrację są zróżnicowane. Zazwyczaj bierze się pod uwagę wielkość publiczności, do której trafia przekaz, prawo głosu w kwestiach spółki, wielkość udziału w kapitale spółki, obroty, ograniczenia liczby licencji posiadanych przez jednego nadawcę (osobę fizyczną lub prawną), nakład gazety, oglądalność telewizji, słuchalność radia etc.

Łączenie własności różnych mediów (tzw. cross-media ownership) reguluje zasada „dwa z czterech”. Operatorowi nie wolno działać jednocześnie w więcej niż dwu sektorach spośród następujących: prasa – telewizja naziemna – telewizja kablowa – radio. Właściciel może mieć jedynie dwa z czterech mediów.

Na przykład: kanał telewizyjny o udziale 25 procent rynku i gazeta opiniotwórcza o udziale do 20 procent rynku; stacja radiowa o udziale w rynku 20 procent i gazeta opiniotwórcza o udziale 25 procent rynku.

W sytuacji zwiększającej się koncentracji mediów brakuje rzeczywistych mediów publicznych, mediów informacyjnych, jako przeciwwagi dla rynku i zarazem czynnika zapewniającego spójność społeczną i demokratyczną. Potrzebujemy newsów, by sensownie żyć. Newsy wpływają na jakość naszego życia, na nasze myśli.

Telewizyjna produkcja, poza newsami, oddana jest firmom zewnętrznym, które w latach dziewięćdziesiątych zaczynały okupację telewizji, a dziś mają już potężną bazę lokalową i techniczną. Producenci zewnętrzni nastawieni są na formy proste i tanie w produkcji, przynoszące w efekcie duże zyski. Odpadają zatem formy pracochłonne, wymagające umiejętności filmowych, a nawet talentu.

Firmy prywatne nie produkują reportaży i filmów dokumentalnych, wymagających profesjonalizmu, dokumentacji, wielodniowych zdjęć w terenie, trudnego montażu etc. Opłaca się produkcja programów rozrywkowych w plenerze i programów zwanych publicystycznymi z wykorzystaniem studiów i urządzeń telewizji przy ulicy Woronicza 17.

Programy informacyjne, to również formy proste: rozmowy, zwane debatami albo komentarzami (!!), niekiedy coś w rodzaju newsów, ale nie newsy. Brak doniesień z kraju.

To wszystko decyduje o tym, że Polska znajduje się w mroku informacyjnym. Ludzie z małych miasteczek, ze wsi, z prowincji nie mają kina, nie mają teatru. Mają telewizję, która bawi, rozwesela, jak gaz rozweselający, i mówi, mówi i mówi. A krajowcy oglądają, słuchają, ale sami nie mają głosu. I tak poszerza się w Polsce rynek uciesznej zabawy, uciesznego biznesu i społecznego milczenia.

Nie można zatem się dziwić, że miliony głosują na rozrywkowe programy wyborcze celebry TVN. Program wyborczy Bosaka, znanego z „Tańca z gwiazdami”, zyskał ponad milion głosów. Program Hołowni, znanego z widowiska „Mam talent”, zyskał jeszcze więcej, bo ponad dwa miliony głosów. I cóż z tego, że obydwaj kandydaci na Prezydenta RP nie nadają się nawet na sołtysów RP.

A zatem media publiczne, także komercyjne, jak na Ukrainie, mają swoje zasługi w przygotowaniu wyborców do głosowania na celebrę rozrywkowych programów telewizyjnych.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię