Prawda czasu, prawda ekranu – Waldemar Żyszkiewicz

Film Stevena Soderbergha „Contagion – Epidemia strachu”, który światową premierę miał już blisko dziewięć lat temu, z powodu szaleństw patogenu SARS-CoV-2 przeżywa swą drugą młodość.

0
636
Steven Soderberg

Firmy handlujące nośnikami DVD, Blu-Ray, Ultra HD znów mają tę pozycję w swojej ofercie, a tegoroczne pobrania z platformy iTunes plasują ów gwiazdorsko obsadzony obraz na wysokim siódmym miejscu. Za przekaz czy wręcz przesłanie filmu wyreżyserowanego przez twórcę takich pozycji jak m.in. „Seks, kłamstwa i kasety wideo”, „Erin Brocovich czy „Panaceum” odpowiedzialność ponosi jednak autor scenariusza Scott Z. Burns.

Burns, scenarzysta i producent, z rzadka tylko zajmujący się reżyserią, wydaje się podchodzić do swej pracy jak ktoś, dla kogo prawda jest faktycznie istotna. Napisał scenariusz, reżyserował i wyprodukował film o senackim dochodzeniu w sprawie tajnego programu tortur CIA stosowanych wobec więźniów zatrzymanych po 11 września 2001 roku. Ten w pełni autorski obraz nosi tytuł „Raport” (The Report), światową premierę miał w styczniu zeszłego roku, ale w USA dopiero w połowie listopada. Swoją karierę w branży Burns rozpoczął jednak od funkcji współproducenta, czyli (w amerykańskich realiach) od wyłożenia części pieniędzy na produkcję dokumentalnego filmu „Niewygodna prawda” z Alem Gore’m w roli głównego specjalisty od antropogennych zmian klimatu oraz „eko-zbawcy” naszego globu. Pół świata powątpiewa wprawdzie, czy dogmatycznie formułowane przez niedoszłego prezydenta USA tezy mają oparcie w faktach, tym niemniej film Gore’a zdobył dwa Oscary (w kategoriach: najlepszy film dokumentalny i najlepsza piosenka oryginalna) oraz odniósł spory sukces komercyjny.

Contagion – Prognoza czy instruktaż?

Pod względem warsztatowym scenariusz „Pandemii strachu” jest niemal bez zarzutu. Jego autor, który przed napisaniem niewątpliwie konsultował się ze specjalistami, pokazał i zróżnicował badawcze prace laboratoriów o różnym poziomie bezpieczeństwa, przywołał teorię i logistykę działań zaradczych na wypadek wybuchu nagłego zagrożenia pandemią, wskazał nawet na nieetyczne metody stosowane niekiedy przez urzędników WHO. W tegorocznym wywiadzie udzielonym na fali ponownej popularności filmu, Burns przywołał opinie ekspertów, którzy już wtedy mieli twierdzić, że nie należy pytać, czy dojdzie do globalnej zarazy, lecz kiedy do niej dojdzie… To charakterystyczna zbieżność ze słowami dr. Anthony’ego S. Fauciego, dyrektora Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) w USA, który jeszcze sporo przed obecną epidemią zapowiadał, że jedyną pewną rzeczą, jaka nas czeka w przyszłości, pozostaje groźna, niespodziewana epidemia na wielką skalę.

Scenariusz Scotta Z. Burnsa gromadzi wiele wątków. Jest w nim pokazana walka o życie zakażonych: i ta bezpośrednia w szpitalach, i ta pośrednia w laboratoriach badających patogeny. Są sugestywne sceny paniki, ale też próby wykorzystania kryzysu dla odniesienia osobistych korzyści. Jednostkowa odporność chroniąca przed infekcją umożliwia głównemu bohaterowi ruchliwość i osobistą aktywność. Równolegle z tą opowieścią wyspecjalizowane wieloosobowe sztaby pracują nad opanowaniem zarazy oraz znalezieniem niezbędnego antidotum… Wszystko to przypomina po trosze instruktaż ważny w naszej obecnej sytuacji, ale też wyjaskrawia różnice między wizją scenarzysty a rzeczywistością.

Filmowy wątek blogera, który zarabia na reklamowanej przez siebie pseudoterapii specyfikiem o nazwie Forsythia (Forsycja) stanowi antypody awantury o terapię chlorochiną i hydroksychlorochiną, być może motywowane tylko nienawiścią światowych mediów głównego nurtu do Donalda Trumpa, ale być może – gdyby proste terapie i tanie specyfiki, których nie można już opatentować, okazały się skuteczne – także zazdrością globalnych graczy o częściowo utracone korzyści z produkcji szczepionek. Tekst w brytyjskim renomowanym tygodniku medycznym „The Lancet”, którego autorzy (Mandeep R. Mehra et alii) zdyskredytowali leczenie pochodnymi chininy, został oparty na niespójnych danych, dostarczonych przez nieznaną wcześniej w branży firmę Surgisphere. Krytycy artykułu, wykazując popełnione w nim błędy, zażądali ujawnienia danych. Autorzy jednak odmówili i swój tekst wycofali. Co gorsza, okazało się, że firmę-dostarczyciela danych, w której pracowały osoby bez stosownych kompetencji – m.in. twórca od literatury SF oraz modelka erotyczna – założył jeden ze współautorów owego krytycznego artykułu w czasopiśmie „Lancet”. Hipokrates przewraca się w grobie.

Plusy i fastrygi scenariusza

Scenariusz „Pandemii strachu” ma tylko jeden słaby punkt, ale za to newralgiczny. Ścięta palma, spłoszone nietoperze, prosię zjadające zgubiony kawałek banana, selfie z kucharzem – taka sekwencja zdarzeń, choć mało prawdopodobna, jest jeszcze do pomyślenia. Ale błyskawiczna, praktycznie natychmiastowa podwójna przesiadka odzwierzęcego koronowirusa z nietoperza na świnkę, a potem natychmiast na człowieka i dalej – to koncept godny raczej literata od science-fiction. Aż tak nagłe mutacje wirusów czy natychmiastowe zmiany gospodarza w przyrodzie nie występują. Według specjalistów, jest potrzebny do tego znacznie dłuższy czas albo ostre podkręcenie tych procesów w laboratorium…

Teoretyczny koncept zmiany gospodarza, o którym Burns usłyszał albo przeczytał, przygotowując się do pisania scenariusza, został tu dla potrzeb filmu pokazany w nierealistycznym skrócie. I w filmie, który ma wiele innych walorów, można by to wybaczyć. Niestety, sugestywność, z jaką Soderbergh przełożył tę opowieść na ruchome obrazy, staje się jednocześnie rodzajem alibi dla patogenu SARS-CoV-2, który tak ostro wywrócił życie ludzkie na opak, a kilkuset tysiącom ludzi na świecie już je odebrał.

W przeciwieństwie do niefrasobliwości, z jaką Burns potraktował przystosowanie się wirusa, niedawno jeszcze bytującego wśród chińskich nietoperzy, a od niedawna rozsmakowanego w nabłonku ludzkich płuc, co uczyniło go potencjalnym narzędziem śmierci przez uduszenie, teoria i praktyka ograniczania oraz powstrzymywania szybko rozprzestrzeniającej się zarazy została przez scenarzystę przedstawiona dość realistycznie. Żeby ograniczyć zasięg agresywnie rozsiewającej się infekcji i zmniejszyć liczbę dotkniętych przez nią osób, trzeba wykryć pacjenta zero i wygasić ogniska jej transmisji.

Ani scenarzysta, ani bohaterowie opowieści o groźnym patogenie nie mają co do tego żadnych wątpliwości. Zaatakowana przez nieznanego wirusa cywilizacja XXI stulecia stawia do dyspozycji wszelkie środki, żeby wykryć właśnie ten przypadek, w którym doszło do przeskoku odzwierzęcego patogenu na człowieka. Dzięki temu odzyskuje szanse na wygraną z pandemią… Tym bardziej, dziwi brak analogicznych starań w naszym ułomnym realnym świecie. Niby zglobalizowanym, ale ideologicznie i politycznie mocno podzielonym. Co więcej, z racji sprzecznych interesów pragmatycznie niezbornym, w dodatku targanym konfliktami.

Europejskie dziedzictwo zobowiązuje

Czy rządzący całkiem zatracili już dziecięcą ciekawość świata, która każe stawiać pytania w rodzaju, skąd się wziął ten patogen? Czy jest rezultatem naturalnych procesów, o których mówią pospołu dr Tony Fauci oraz koledzy Petera Daszaka z EcoHealth Alliance? Czy może powstał w wyniku laboratoryjnego liftingu, na co mogą wskazywać wcale nie mniej realistyczne przesłanki? I na ile jest naprawdę groźny, bo coraz liczniejsza rzesza lekarzy praktyków oraz specjalistów od wirusologii, chorób zakaźnych czy odporności ludzkiego organizmu kwestionuje nie tylko jadowitość patogenu SARS-CoV-2, ale również zalecane odgórnie metody reagowania na to niewątpliwie nowe i dość wymagające wyzwanie.

Panika i utrudniony wgląd w to, co działo się na przełomie starego i nowego roku w Chinach, dość ograniczona transparentność działań tamtejszych władz, a także swoista sinofilia WHO sprawiły, że przez kilka pierwszych miesięcy naiwny koncept, że do transgatunkowego przeskoku wirusa na człowieka doszło na mokrym targowisku z egzotyczną dziczyzną w Wuhanie, jakoś światowej opinii publicznej wystarczał. Dziś jednak wiadomo już, choć te informacje z trudem przebijają się do szerszego obiegu, że nowy wirus późną jesienią pojawił się też we Francji i Włoszech, być może zawleczony tam przez uczestników wojskowej olimpiady, która odbyła się w tym samym chińskim mieście w drugiej połowie października 2019. Dlaczego zatem pytanie o pacjenta zero, tak istotne dla ustalenia punktu początkowego epidemii, nie jest nadal z uporem ponawiane?

Zamiast elementarnych działań niezbędnych dla wyjaśnienia źródeł masowych zakażeń i tym samym ograniczenia ich zasięgu, rządzący w większości krajów świata uporczywie – niczym buddyści mantrę – powtarzają niezbyt rozsądny postulat masowych, a co gorsza, przymusowych szczepień całej populacji. Dlaczego zaszczepienie całej populacji wydaje się konceptem nieprzemyślanym? Bo patogen, najprawdopodobniej z szalki Petriego, pozostaje bardzo labilny, więc skutecznej i bezpiecznej szczepionki jeszcze długo nie będzie, o ile w ogóle uda się ją stworzyć.

Warto zauważyć, że w naukowej tradycji europejskiej do poszukiwań sposobów rozstrzygnięcia problemu przystępujemy po uprzednim zbadaniu jego dokładnych przyczyn. A dziś proponuje się nam babiloński koncept ucieczki do przodu. To nie jest metodologia wzorowana na starożytnych Grekach. Tak zwykł może postępować perfidny rabuś-nomada, ale z pewnością nie mędrzec.

Być może elity polityczne świata znają już pochodzenie zarazy, która zaatakowała rodzaj ludzki u progu trzeciej dekady XXI wieku. Ale jeśli tak, to dlaczego nie chcą się tą ekskluzywną wiedzą podzielić? Jeśli jednak nie wiedzą, co też prawdopodobne, to dlaczego nie szukają dalej? Dlaczego karnie dostosowują się do zaleceń jakichś samozwańczych heroldów nowoczesności?

Dlaczego dają posłuch może nawet i profesjonalistom, ale profesjonalistom z rozproszonych, nie wiadomo przez kogo i w czyim interesie sterowanych struktur sieciowych – takich choćby jak EcoHealth Alliance – zresztą struktur bez jakiegokolwiek mandatu społecznego od obywateli, którzy mają za te działania płacić i owym rozporządzeniom podlegać?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię