Polacy utraceni
W okresie rozbicia dzielnicowego, niemieckiej kolonizacji, a przede wszystkim germanizacji i rusyfikacji czasu rozbiorów, wiele rodzin traciło swą odwieczną tożsamość, wtapiając się w inne, nawet wrogie Polsce zbiorowości. Stąd pod Grunwaldem po stronie Krzyżaków znaleźli się nawet Piastowie (choć zdaniem niektórych zniemczeni potomkowie naszych książąt stanęli tam nie z chęci, lecz z musu, a ich poddanie się przy pierwszej sposobności miało przyczynić się do polskiego zwycięstwa). Zniemczyła się też część śląskiego rycerstwa, nawet bardzo zasłużonego w czasach piastowskich. Przykładem może być ród Świnków (ich rodową siedzibą był zamek Świny nieopodal Bolkowa), ponoć związany już z Mieszkiem I, z którego wywodził się m.in. wielki patriota Jakub Świnka. W dużej mierze to temu arcybiskupowi zawdzięczać należy odzyskanie po 216 latach dla Polski królewskiej korony (pierwszego od wieków króla Polski Przemysła II koronował on w 1295 roku). Nieco ponad sto lat później Świnkowie zmienili jednak nazwisko na von Schweinichen.
W XVIII w. Prusacy wiele tysięcy polskich chłopów uprowadzali z ziem Rzeczpospolitej, by wcielić ich do swojej armii. Na jeszcze większą skalę proceder ten uprawiali Rosjanie, czasem nawet kilkadziesiąt tysięcy rocznie wywożąc celem osiedlenia na pustkowiach swego imperium. Przez ponad sto lat mało kto, z bezliku powoływanych do trwającej dziesięciolecia służby w carskim wojsku, powracał w rodzinne strony. Wśród rzesz wtopionych w rosyjskość były wybitne postacie o polskich korzeniach, np. kompozytorzy Michał Glinka, Mikołaj Zaremba (nauczyciel Czajkowskiego), Włodzimierz Puchalski czy (wielu uważa, że wśród XX-wiecznych największy na świecie) Igor Strawiński. Byli wśród nich też genialny malarz Michał Wrubel, pionier kosmonautyki Konstanty Ciołkowki, geograf i przyrodnik Mikołaj Przewalski, arcymistrzowie baletu – Matylda Krzesińska, rodzeństwo Bronisława i Wacław Niżyńscy, twórca geometrii nieeuklidesowej Mikołaj Łobaczewski, odkrywca nadciekłości tlenu, laureat Nagrody Nobla Piotr Kapica, pionier techniki prądu trójfazowego, Michał Doliwo-Dobrowolski i wielu innych. Polska bardzo wielu traciła, ale równocześnie wspaniałych i też licznych – zyskiwała.
Dojrzewający do polskości
Czytających „Krzyżaków” często zaskakuje zdanie, opisujące wydarzenia w Krakowie po śmierci Jadwigi Andegaweńskiej: mimo iż na trzech mieszkańców miasta dwóch było Niemcami i tak jednymi, szczerymi łzami zalewali się wszyscy. Według Sienkiewicza stolica Polski w roku 1399 była więc w dwóch trzecich niemiecka. W rzeczywistości proporcje nacji zamieszkujących Kraków mogły oznaczać jeszcze większą przewagę żywiołu germańskiego. Przez całe bowiem stulecia nasze miasta były w wielkiej mierze obcojęzyczne. Wśród pierwszych właścicieli kamienic dawnej Warszawy mnóstwo było Holendrów czy Walonów a niezbyt wielu Polaków. Potomkowie przybyszów okazywali się być jednak wręcz arcy-Polakami. Admirał Unrug na propozycję służby w Krigsmarine odpowiedział krótko: „Tak, miałem niemieckich krewnych i znałem język niemiecki, ale zapomniałem go ostatecznie 1 września 1939”. Podobnie odpowiedział gen. Franciszek Kleeberg generałom niemieckim, niemogącym wyjść z podziwu dla jego czynów. Nazwiska całego mnóstwa naszych narodowych bohaterów, włącznie z licznymi dowódcami Armii Krajowej, zdradzają pochodzenie ich przodków. Przekonać się o tym możemy, odczytując je z grobów wielu warszawskich powstańców.
Polonizowanie się Niemców wśród Polaków do szału doprowadzało pruskie władze, przeznaczające ogromne pieniądze na to, by osiedlając tysiące rodzin z zachodu Rzeszy, zmienić narodowe oblicze Wielkopolski. W niemieckiej prasie z końca XIX w. często pojawiał się rysunek niemieckiego urzędnika, z sypiącegi z wielkiego wora złote monety w szeroko otwartą buzię niemieckiego osadnika, który i tak potem stawał się Polakiem. Najbardziej znana była historia ludzi zwanych Bambrami, czyli osadników z okolic Bambergu, których potomkowie wraz z wybuchem powstania wielkopolskiego gremialnie stanęli po polskiej stronie.
Zafascynowani polskością
Nie jest wielką zasługą oddać się państwu imponującemu potęgą i mogącemu szczodrze się odwzajemnić. Polska oczarowała i fascynowała wielu obcokrajowców, także wtedy, gdy nic nie wskazywało na to, że państwo to kiedykolwiek powróci na mapę Europy. Wielkim polonofilem był największy z XIX-wiecznych wrocławskich pisarzy Karl von Holtei. Pisał poematy, poświęcone powstańcom listopadowym, Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu czy Karolowi Lipińskiemu. W tych ostatnich przekonywał, że wielki polski skrzypek jest wirtuozem świetniejszym od Paganiniego. Opisywał swoje spotkania z Mickiewiczem, dowodząc, że to nie tylko arcypoeta, ale geniusz wielu dziedzin i wręcz nadczłowiek, obdarzony paranormalnymi zdolnościami. W wielu miastach Niemiec głośno mówiło się o wystawianej w teatrach sztuce „Stary wódz”, której tytułowym bohaterem był Tadeusz Kościuszko. Publiczność nie poprzestawała na owacjach. Często spektakl kończył się manifestacjami, które przemierzając miasta skandowały hasła żądające niepodległości dla naszego kraju. Te właśnie wydarzenia przekreśliły wówczas pewne już szanse Holteia na objęcie dyrekcji najważniejszego z berlińskich teatrów.
Wielką przemianę swojego stosunku do polskości przeżył XIX-wieczny niemiecki historyk Richard Roepell. Był przesiąknięty uprzedzeniami i antypolską propagandą, kiedy przybył na Uniwersytet Wrocławski, by stworzyć dzieło, mające dołączyć do mnóstwa innych, budujących czarną legendę naszych dziejów. Zdumiała go jednak treść Statutów Wiślickich. Zadał sobie wtedy pytanie, czy rzeczywiście ciemnym i zacofanym mógł być kraj, w którym wdrażano prawo większość Europy wyprzedzające o całe stulecia. Kolejne badania Roepella uświadomiły mu, że już za Kazimierza Sprawiedliwego normą polskich stosunków były takie zasady podmiotowości człowieka najniższego stanu, jakie wielu Europejczykom nie śniły się nawet w XIX w. W efekcie jego złożone z 39 części „Geschichte Polens” uzyskało kształt odwrotny do wcześniejszych założeń a on sam zaczął szukać kontaktów z Polakami, nauczył się naszego języka, włączył w działalność niepodległościowych organizacji a do tego jeszcze – ożenił się z Polką.
Podobną drogę przeszedł urodzony w 1809 r. Jan Mikołaj Fritz. Pruscy protektorzy liczyli na to, że jego świetne pióro wypełni europejskie gazety odrażającymi obrazami Polski. Im bardziej jednak Fritz Polskę poznawał, tym bardziej ona go urzekała. Pisał prawdę, więc stracił lukratywne kontrakty, ale zachwycony polszczyzną, nauczył się jej tak dobrze, że zaczął pisać do polskich gazet. Pisał w nich dużo m.in. o Wrocławiu. Dzięki niemu wiemy, że w XIX w. większość wrocławskich sklepów miała szyldy nie tylko z niemieckimi, ale i polskimi napisami i że w każdym zawsze był ktoś mówiący po polsku. Był to też wówczas język większości podwrocławskich dostawców płodów rolnych, sprzedawców owoców i warzyw. Biegłej polszczyzny Fritz uczył się w rozmowach właśnie z nimi. Do śmierci w roku 1870 apelował o kultywowanie pięknego języka narodu, który powinien szczycić się swym niezrównanym dziedzictwem oraz jakże wspaniałą i szlachetną historią.
Na przełomie XIX i XX w. właściciel majątku Euchholz pod Legnicą Alfred von Olszewski zaczął czytać powieści historyczne Henryka Sienkiewicza. Postacie bohaterów i obrazy polskiej rzeczywistości zaczęły mu się wtedy wydawać tak dojmująco bliskie, że doszedł do wniosku, iż pomimo nieznajomości języka na pewno on sam też jest Polakiem. Brzmienie nazwiska nie było przypadkowe – miał polskich przodków. Decyzja, jaką wtedy podjął, wstrząsnęła jego rodziną. Oznajmił bowiem swoim dzieciom, że są Polakami, w związku z czym w wyznaczonym terminie żąda od każdego nauczenia się biegłego posługiwania polszczyzną oraz poświadczonej egzaminem znajomości polskiej historii, literatury i kultury. Przerażonym spadkobiercom oświadczył, że w przypadku niezrealizowania tych warunków wszyscy zostaną wydziedziczeni a cały majątek zapisze Henrykowi Sienkiewiczowi. Dzieci Olszewskiego wybawił z opresji sam Sienkiewicz oświadczając, że do polskości nigdy nikogo nie nakłaniano przymusem i nigdy też Polacy nie mieli zwyczaju brania tego, co im się nie należy. Stąd też i on takiego daru nie będzie mógł przyjąć.
„Polacy z odzysku”
Najpierwszy twórca naszej historycznej wyobraźni w swoim rodzinnym domu raczej nie poznał polskich dziejów. Matka – Niemka prawie nie mówiła po polsku, lepiej radził sobie ojciec – Czech. A Jan Matejko (bo o nim mowa) życie poświęcił nie tylko płótnom, przedstawiającym wielkość polskich dokonań. W czasach, gdy nasze państwo nie istniało on gromadził tysiące szkiców polskiego detalu historycznego. Jego obrazy mają charakter w dużej mierze symboliczny, ale każdy guzik, rąbek stroju czy ornament na mieczu – oddaje realia przedstawianego czasu z dokładnością mikroskopu (niewielu pod tym względem ma równych w całych dziejach światowego malarstwa!). Joachim Lelewel, wielki historyk i bojownik o niepodległość, pochodził z austriackiej rodziny, podpisującej się Loelhoffel. Wojciech Kętrzyński, któremu zawdzięczamy ocalenie bezliku polskich ludowych pieśni, urodziła się jako Adalbert von Winkler. Należał do elity zmierzających do cesarskiej potęgi wielkich Prus, ale wybrał przynależność do nie mającej wówczas szans na niepodległość, wdeptywanej w ziemię polskości. Podobnie, jak syn Szwedów Samuel Bogumił Linde, twórca pierwszego, złożonego z 60 tys. haseł Słownika Języka Polskiego czy syn Niemców Aleksander Bruckner – pierwszy wielki historyk polskiej literatury i kultury.
Dziedzictwo godne pozazdroszczenia
Kolejne pokolenie UB, przywiezionego na pancerzach sowieckich czołgów, w III RP uważające się za „elitę”, ma dziś czelność pouczać Polaków na temat europejskich standardów czy cywilizacyjnych wzorców. A zwykle wiedzą o nich tyle, co ich protektorzy. Wcześniej byli nimi moskiewscy mocodawcy, finansujący KPP. Dziś są nimi zaczadzone neomarksizmem półgłówki z Brukseli czy Berlina, czasem tak pewne swej jakości, że otwarcie szczycące się rozkoszą własnych pedofilskich doświadczeń.
Prof. Richard Roepell, studiując prawo, uchwalone w Łęczycy w roku 1180 nie wierzył własnym oczom. Dowiadywał się bowiem z niego, że w XII-wiecznej Polsce wolno było chłopu odebrać wóz i wołu tylko i wyłącznie wtedy, gdy niezbędne one były do stawienia oporu wrogowi, który już wdarł się w granice państwa i był w pobliżu. Przy czym za wroga nie mogły uchodzić wojska żadnego z polskich książąt dzielnicowych, lecz wyłącznie – niepolski, zewnętrzny najeźdźca. W innych sytuacjach zabranie chłopu czegokolwiek – było zabronione. Do podobnych standardów praworządności wiele państw Europy dorosła dopiero w XX wieku. To w dwunastowiecznej Polsce po raz pierwszy w Europie od czasów antyku znalazły się w użyciu pojęcia „obywatel” (a nie jedynie – poddany) i Res Publica, czyli państwo, jako dobro wspólne a nie własność monarchy. Kiedy kilka lat temu, by oddać cześć Konstytucji 3 Maja, zaczęto sporządzać listę dziesięciu aktów prawnych, najważniejszych dla sprawy podmiotowości człowieka okazało się, że połowa z nich powstała i wdrożona została – w Polsce.
Miejmy więc świadomość własnego dziedzictwa, kiedy niedouczona noblistka, ignoranci z UE czy inne ofiary lewackiej propagandy próbują nas pouczać na temat cywilizacji, tolerancji, europejskości czy praworządności.