Bohumil Hrabal 28 marca obchodziłby 106 urodziny, gdyby nie incydent przy karmieniu gołębi* i gdyby nie to, że w ogóle mało kto dożywa takich urodzin. Jeden z najlepszych czeskich towarów eksportowych. Hrabalowski, jak z Hrabala, mawiamy, kiedy trafiamy na zjawisko, w którym miesza się wysokie z niskim, banalne z transcendentnym, poezja z trywialnością. Przysłowiowy diament w kaszance. Zdarza się to czasami każdemu, choć zwykle jesteśmy skłonni nie doceniać podobnych koktaili, trywialne upchnąć wstydliwie w kąt albo wyszydzić „wysokie”. Może biografia pisarza, absolwenta wydziału prawa praskiego uniwersytetu, jak rzesze innych czeskich inteligentów skierowanego w ramach komunistycznej resocjalizacji na dwadzieścia lat do prac fizycznych (m.in. w hucie żelaza i sortowni makulatury), dodatkowo zbudowała tę szczególną wrażliwość.
„Każda przegrana jakoś tak oswobadza duszę, uczy człowieka większego współczucia dla zwierząt i miłości do ludzi, dzięki przegrywaniu człowiek ma piękniejsze oczy i jest zdolny do głębszych uczuć niż ci, którzy na razie nie przegrali” – mówił w jednym z późnych wywiadów.
Jest Hrabal piewcą życia i jego urody – nie plastikowej sielanki, wylizanego, sterylnego obrazka, lecz życia zwykłego, które czasem śmierdzi, czasem boli niepatetycznie zgoła i zdaje się nijakie, a gdy się przyjrzeć, to tyle w nim pięknych i rozweselających elementów. Życia, w którym niczym w składnicy makulatury ze „Zbyt głośnej samotności” okrwawione papiery z rzeźni mieszają się z reprodukcjami „Słoneczników” van Gogha, tworząc zagadkową całość…
Taki stan afirmacji życia we wszelkich jego przejawach osiąga się z reguły po drugim piwie. Bo też, zgoda, jest to poniekąd literatura knajpiana. Utkana z niekończących się, mniej lub bardziej fantastycznych opowieści snutych nad kuflem, jak ta o Lolanie – kolejna anegdota stryjka Pepina:
„W zeszłym roku nasze miasteczko przeżyło nie lada wstrząs. Baby padały na kolana, ja też to widziałem, nad placem i nad kościołem leciało w powietrzu Dzieciątko Jezus! A później wszystko się wyjaśniło: ten mały pędrak Lolan pasł baranki, a jak odbywały się manewry lotnicze, to aeroplany ciągnęły za sobą taki worek i do niego strzelało się z karabinów maszynowych, no i zapomnieli o linie i ta lina ciągnąc się po ziemi zaczepiła o nogę Lolana, to bardzo ładne dziecko, z jasnymi włoskami, i jak ten aeroplan wzbił się w górę, pociągnął za sobą linę, a wraz z nią Lolana, i nad naszym miasteczkiem leciał w powietrzu Lolan, a baby myślały że to leci Dzieciątko Jezus, i kiedy się ta lina zaczepiła o lipy koło kościoła, to Dzieciątko zaczęło spadać z gałęzi na gałąź, i na ziemię spadł Lolan, i pyta: „Gdzie moje baranki?” A baby klękały, aby im pobłogosławił…”
Lecz Hrabal to nie tylko anegdoty, ale i czułość – dla szczegółu, bohaterów, wszelkiego istnienia. Celne obserwacje o wymiarze egzystencjalnym. Każdy zna ten moment po spożyciu, zawsze zbyt krótki, kiedy czujemy, że przeniknęliśmy tajemnicę bytu i ze swoją diagnozą trafiamy prosto w punkt. Hrabalowi udało się to po mistrzowsku.
A że nad kuflem – cóż… Zacytujmy raz jeszcze: „Kto chce żyć w Europie Środkowej, musi być trochę wstawiony”.
*) 3 lutego 1997 roku Bohumil Hrabal zginął, wypadając z okna na piątym piętrze szpitala w trakcie karmienia gołębi. Przypuszczalnie było to wyreżyserowane samobójstwo ciężko chorego pisarza.