Dlaczego filmu „Plagi Breslau” nie warto oglądać? – Paweł Falicki

Skusiłem się na film „Plagi Breslau” emitowany przez platformę NETFLIX. Mimo, że to produkcja Patryka Vegi (dawniej: Krzemienieckiego), którego nie lubię ani nie cenię – niemiecka nazwa mojego miasta była wystarczająco silnym magnesem.

0
1297

Słowo „Breslau” kojarzy mi się z ciekawą, często mroczną historią, z zamkniętym rozdziałem przeszłości stolicy Dolnego Śląska. Kojarzy mi się także z głośna serią – niestety coraz słabszych – kryminałów Marka Krajewskiego o przygodach radcy Eberhardta Mocka. Wreszcie kojarzy mi się z dzieciństwem, z którego pamiętam wypalone ruiny kamienic wzdłuż całej ulicy Legnickiej – ponurych świadków oblężenia Festung Breslau z 1945 roku.

Vega jest brutalny i opowiada brutalną historię serii zagadkowych morderstw, rozgrywającą się bardzo współcześnie, już za rządów „znienawidzonego PiS-u”. Morderstwa wzorowane są na XVIII-wiecznej wrocławskiej tragedii. W filmie nie ma żadnych pozytywnych bohaterów. Na początku wprawdzie widz ma wrażenie, że klnąca – sztucznie – jak szewc Małgorzata Kożuchowska w roli twardej policjantki złapie zboczonego mordercę i sprawiedliwość zwycięży. Vega jednak pod koniec stawia „kropkę nad i” rozwiewając nadzieje na jakiekolwiek pozytywne rozwiązanie. Widz dowiaduje się, że bohaterką powoduje jedynie niska żądza osobistej zemsty.

Całe tło wartkiej i trzymającej w napięciu akcji to ludzie zdemoralizowani: oficerowie policji pilnujący jedynie swoich stanowisk, zaśliniony prokurator-alkoholik (dobra rola Andrzeja Grabowskiego), lekarz w szpitalu obojętny na śmierć czy życie pacjenta. A nad nimi roztacza państwową opiekę premier-oszust oderwany od problemów zwykłych ludzi, wyraźnie kreowany na Mateusza Morawieckiego. Dynamiczne sceny plenerowe wyglądają jak z lichej kreskówki, choć przecież film nie miał być komedią.

Ofiarami wyjątkowo brutalnych morderstw są również ludzie mający budzić odrazę. Mamy wrednego i molestującego pracowników przedsiębiorcę-wyzyskiwacza. Widzimy śmierć skorumpowanej dyrektorki skarbówki tuszującej finansowe przekręty. Karany śmiercią jest również wysoki urzędnik policji, który usunął z pracy funkcjonariuszkę zamieszaną w pobicie studenta-opozycjonisty w 1989 roku. (To bardzo ciekawy trop w twórczości Patryka Vegi.) Śmierć w męczarniach ponosi także komornik, który wyrzucał na bruk z mieszkania biedne i chore dzieci…

Widz w sumie nie żałuje tych pokazywanych jako obrzydliwe postaci. Jednak krwawe, szczegółowe ujęcia ich wymyślnie torturowanych ciał mogą wywołać mdłości. Co ciekawe – w filmie nie działają żadne normy sprawiedliwości. Świat Patryka Vegi pozbawiony jest także zagadnień moralnych.

Czy zatem wymierzający „sprawiedliwość” morderca jest może mimo wszystko postacią pozytywną? Tak, pod warunkiem, że widz moralnie akceptuje akt samobójstwa. Do tego – równie krwawego, jak wszystkie poprzednie zbrodnie. Ponieważ akceptacja samobójstwa jest sprzeczna z chrześcijaństwem, wnosić należałoby, że film zrobiony został dla nie-chrześcijan. Dodatkowo – raczej dla tych, którzy promocję Zła uważają za coś zupełnie naturalnego.

Film wpisuje się w „pedagogikę wstydu”, widz po jego oglądnięciu ma nabierać obrzydzenia do własnego kraju, środowiska, do wszystkiego, co państwowe, do własnej historii, ma utwierdzić się w przekonaniu, że wszyscy ludzie – a szczególnie związani z administracja państwową – są źli. Ma dojść do wniosku, że nawet więzi rodzinne nie są żadną wartością, że można odebrać sobie życie pozostawiając komuś swoje niedorozwinięte dzieci, że zaspokajanie swojej mściwości jest zupełnie naturalnym postępowaniem.

Jakże różne jest to od niosących pozytywne wartości amerykańskich filmów, w których Charles Bronson także samodzielnie wymierza karę bandytom, nie mogąc doczekać się działań państwowej policji…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię