W tłumie jest widoczna wspaniała inscenizacja autorytetu sądów – togi, tu i ówdzie birety Sądu Najwyższego i kolorowe żaboty: fiolety sędziowskie, czerwień prokuratury, zieleń adwokacka, niebieskie żaboty radców i szary błękit Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa.
Zbierają się na placu Krasińskich, przemawiają, potem idą pod Pałac Prezydencki na Krakowskim Przedmieściu. Tu znowu przemawiają, krzyczą o wolnych sądach. Wzywają na pomoc Europę. No i Europa jest w Warszawie. W tłumie widać transparenty: Croatia, Belgium, Germany, Bulgaria, Latvia, Italy, France, Denmark, nawet Turkey.
Pytam, gdzie oni byli w grudniu 1970, w grudniu 1981 i w 1982, kiedy ZOMO strzelało, a sędziowie skazywali Polaków walczących o wolność? Duńczyk robi głupka i powiada, że nie rozumie mego pytania. Turek nie zna projektu ustawy o sądach. Włoch wskazuje na czołowe hasło odnoszące się do Europy: „Prawo do Europy”.
Czy goście z Europy znają choćby jedno nazwisko zbrodniarza sądowego: Włodzimierza Ostapowicza, Mieczysława Widaja, Marii Gurowskiej, Czesława Łapińskiego, Zarako-Zarakowskiego? Ich już nie ma, ale są ich wychowankowie, następcy i kontynuatorzy.
Hasła, pod którymi idą tłumy, mają wartość instrumentalną, służebną wobec antyrządowej polityki. Bo sędziowie i adwokaci są z polityką za pan brat. Ci z korzenia PRL należeli do partii. Przez dziesięciolecia byli panami życia i śmierci wedle poleceń partii. Słuchali sekretarzy i na skinienie partii wydawali wyroki.
Moja kuzynka Marychna w czasach PRL była sędzią w Suwałkach. Otrzymała kartkę, że ma skazać rolnika O. na 12 lat. Uniewinniła go. Zaraz przyjechało dwu panów z Ministerstwa Sprawiedliwości. Marychnę zwolnili z pracy, a następnie pozbawili ją wykonywania zawodu. Została przywrócona do pracy w sądzie dopiero w 1990 roku, gdy przechodziła na emeryturę.
Kiedy w 1989 poszedłem do Wydziału Rejestrowego Sądu przy ówczesnej ul. Świerczewskiego 127, żeby zarejestrować tytuł gazety „Europa”, przyjęła mnie… znana mi wicedyrektor Głównego Urzędu Kontroli Prasy z ulicy Mysiej w Warszawie. Powiedziała z uśmiechem: „No, pan to był…” Spytałem: „To pani jest teraz sędzią?” Odpowiedziała: „Zawsze czułam się sędzią, służyłam Polsce”.
Wielkie słowa o sędziowskiej godności, o służbie narodowi i Polsce są jak fasada sądowych murów. Sędziowie przysięgają, dawnej, po roku 1944, też przysięgali.
Sądowi oprawcy, zbrodniarze, tacy jak Mieczysław Widaj, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza w Wilnie, Włodzimierz Ostapowicz, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimiera we Lwowie, Zarako-Zarakowski, absolwent Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, kończyli przysięgę słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”:
„Przysięgam uroczyście Ziemi Polskiej i Narodowi Polskiemu obowiązki sędziowskie wypełniać sumiennie, bezstronnie i zgodnie z prawem, poświęcając im całą swoją wiedzę i doświadczenie, oraz mając na względzie utrzymanie porządku prawnego i karności w Wojsku Polskim. Przysięgam na służbie i poza służbą strzec powagi sądu i unikać wszystkiego, co mogłoby przynieść ujmę godności sędziego. Tak mi dopomóż Bóg”.
Po złożeniu takiej przysięgi sędziowie wydawali wyroki śmierci na najlepszych synów Polski. Pamiętam późną jesień, gdy z ciężko rannym ojcem przebywałem u kuzynów w niewielkiej wsi Kukowo pod Raczkami. Miałem wówczas cztery lata. Pewnego razu przyszła do wsi tzw. powiastka, że z każdego domu następnego dnia ma ktoś być w Raczkach. Nie podano przyczyny.
Kiedy przyjechałem z wujkiem do Raczek, okazało się, że sąd doraźny ma sądzić dwudziestoletniego żołnierza WiN, Naruszewicza. Sędzią był major Włodzimierz Ostapowicz, sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Białymstoku, a świadkami byli funkcjonariusze UB z Augustowa i Ełku. Jeden z nich nazywał się Szostak, pochodził z Augustowa. Po dwudziestu minutach rozprawy zapadł wyrok: kara śmierci przez rozstrzelanie.
Żołnierze KBW rozsypali pod ścianą remizy trociny z tartaku w Augustowie, ścianę przykryli plecionką ze słomy. Ustawili tam Naruszewicza, ps. Puszczyk. Padły strzały, rozległ się straszny krzyk i płacz kobiet. Ostapowicz wsiadł do samochodu i pojechał dalej sądzić. W sumie skazał na śmierć 116 osób.
Czy zagraniczni sędziowie znają historię Polski? Próbuję opowiadać sędziom, że w naszej historii był nie tylko Katyń. Pod każdym miasteczkiem, pod każdą wsią, przy każdej drodze polnej i leśnej ginęli Polacy. Zawsze zgodnie z prawem, zawsze z wyroków sędziów.
„A co to ma do rzeczy!!” – krzyczą z boku sędziowie, prokuratorzy ze znaczkami „Wolne Sądy”. A ja opowiadam dalej, jak to przyjeżdżało do wsi UB i KBW, wystawiali pod stodołę stół, zasiadało za stołem trzech – oficer, podoficer i szeregowy. Przed stołem stawali kolejno leśni chłopcy. Siedem minut i strzał. Pięć minut i strzał. Osiem minut i strzał. No i było po rozprawie.
Zastrzelonych, spalonych żywcem, zakatowanych w piwnicach katowni, trzeba dziś odgrzebywać w ziemi, a co gorsza – trzeba też zamordowanych odgrzebywać w pamięci. Polska nie rozliczyła się ze zbrodniami sądowymi i ze zbrodniami komunistycznymi. To problem nie tylko prawny, ale i moralny.
Polacy mają prawo się obawiać sądów, które nie oczyściły się ze zbrodni komunistycznych. Oczyszczenie zapowiadał Adam Strzembosz, prezes Sądu Najwyższego w latach 1990-98, przewodniczący Rady Stanu. Ale nie zdarzyło się dotąd, żeby jakiś sędzia poszedł do narodowej Canossy.
Wszak w życiu narodów istnieje pojęcie nawrócenia. Słowo to oznacza przemianę duchową. Znamy z historii tych, którzy byli łajdakami, ale nawrócili się. Nawrócenie jest niemożliwe bez wejrzenia w siebie, bez dogłębnego zbadania odpowiedzialności za popełnione zło, a może nawet za zbrodnie.
Dzieje PRL to dzieje ludzi niewolonych i zniewolonych. Sądy były narzędziem partii. To partia miała wszechogarniający wpływ na wszystkie sfery życia. A sądy, wykonując wolę partii, opierały się na kłamstwie i na zbrodni. Krąg kłamstwa i terroru obejmuje sekretarzy partii, sędziów PRL, organizatorów i wykonawców przemocy, podżegaczy i propagandystów.
Czy ktoś z kręgu odpowiedzialności za zbrodnie PRL wejrzał w siebie i zawstydził się głęboko? A może jakiś nomenklaturowy funkcjonariusz, odpowiedzialny w PRL za doktrynalne kłamstwa, skruszał w III RP, no i dokonał chrześcijańskiego rachunku sumienia, żalu za grzechy, mocnego postanowienia poprawy, wyznania grzechów, zadośćuczynienia Bogu, bliźnim i Polsce? A gdzie tam!!
W przestrzeni publicznej można dostrzec rażące zakłócenie, anomalię moralną, kulturową i polityczną. Wydaje się, że nie ma autorytetów poza sądami, poza sędziami, którzy mają autorytet. I dlatego Polacy chcą obywatelskiej kontroli nad sądami, których korzenie tkwią w PRL.
Tymczasem mamy świat ludzki i świat korporacji sędziowskich, rodzaj odrębnego świata, rządzącego się własnymi prawami i odseparowanego od reszty społeczeństwa. Sąd to dzisiaj najwyższy autorytet, decydujący o wszystkim. Jest tu hierarchia – niższość i wyższość. Autorytety niższe, coraz niższe i autorytety wyższe, coraz wyższe. Sąd jest ponad Sejmem, który już przestaje być czynnikiem kontroli i reprezentacji Narodu.
Korporacje zlepione z ulicznymi osobnikami stoją, to znowu powiewają flagami. Już nie tłum. Masa. Czapki, kapelusze, berety. Tu i ówdzie togi, birety. Stoją mądrzy i głupi. Trochę mądrzy, trochę głupi. Bezmyślna mniejszość, choć wykształcona, idzie w „Marszu Tysiąca Tóg”. A togi nowej Polski pełnią wobec mas funkcje ideologiczne i hipnotyzerskie, a nie organizatorskie.
Nie trzeba myśleć? Wielu ludzi uważa myślenie za trud. Woli przyjmować gotowe już sformułowania. Hipnotyzerzy i ideolodzy nie potrafią jednak ukryć natury realnej rzeczywistości, w jakiej wypada ludziom żyć.
Wylewająca się z Krakowskiego Przedmieścia masa o jednym mózgu i jednej twarzy, polityczny ślepiec, nie widzi, że ma za swymi plecami wodzów, którzy chcą tylko jednego: obalenia rządów prawicy. Chcą demokracji i demokratycznego przewrotu, nawet demokratycznego gwałtu.
A kiedy w tłumie tzw. demokratów pojawił się mężczyzna z hasłem: „Brawo PiS”, demokraci i zwolennicy wolnych sądów chcieli go bić, szturchać, popychać. Mężczyznę musiała chronić policja.
Słowo „demokracja” ma w Polsce bogate konotacje. Podobne konotacje ma w Polsce „prawo”. W czasach PRL była demokracja ludowa, a także demokracja socjalistyczna. Było prawo partii. Demokracja ludowa oznaczała dyktaturę partii komunistycznej. Szczerym demokratą był sędzia Ostapowicz i był demokratą Zarako-Zarakowski.
W styczniu 1947 roku, tuż przed wyborami do Sejmu, na murach domów i na płotach wypisywane było wapnem hasło: „Głosuj na kandydatów Bloku Demokratycznego”. A tu przyjechali dziennikarze amerykańscy. W gospodzie w Rajgrodzie, pytają, czy ludzie chcą demokracji. Rozlega się krzyk: „Demokracja? Żadnej demokracji!” Bo słowo „demokracja” w 1947 roku oznaczało UB, PPR, sowiecką Rosję.
Dziennikarze amerykańscy niczego nie rozumieli. Wyszli z gospody, komentując: „Polacy! Czego oni chcą, skoro nie chcą demokracji. Dzisiaj goście z Zachodu nie rozumieją, czym były i czym są w Polsce sądy.
Tymczasem masy pod sztandarami „Wolnych Sądów” wołają o przestrzeganie… litery prawa. Czy tłum wie, co znaczy litera prawa? „On też sprawił, żeśmy mogli stać się sługami Nowego Przymierza, przymierza, nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” – czytamy w Nowym Testamencie, w 2 liście do Koryntian.
Ofiary litery prawa mają w Polsce wiele cmentarzy.
Sądy trzymały się i trzymają litery prawa, ignorują ducha. Litera prawa (verba legis) jest stroną formalną prawa. Na podstawie litery prawa wyroki mogłaby wydawać maszyna. Widziałem niegdyś żywe maszyny sądowe, które wydawały wyroki na moich wujków. Pamiętam rozprawę, gdy sądzony był wujek Wacław, prezes PSL w Ełku, oskarżony o współpracę z Oddziałem Or-Ota (Orłowskim).
Matka postawiła mnie tuż za barierką, za którą widziałem sędziego, adwokata i prokuratora. Usłyszałem o śmierci i rozpłakałem się, sędzia wrzasnął: „Woźny! Wyrzucić bachora!!” Woźny wyprowadził mnie na korytarz. Tam dowiedziałem się, że wujek ostatecznie dostał 15 lat. Cieszyłem się, że będzie żył.
Wyroki śmierci na patriotów polskich wydawali przed rokiem 1950 sędziowie, najczęściej wyedukowani na uniwersytetach w Warszawie, w Krakowie, we Lwowie, w Wilnie i nawet na KUL-u w Lublinie!!
Sędziowie orzekali na podstawie Dekretu PKWN z 31 sierpnia 1944 o wymiarze kary na podstawie Kodeksu Karnego Wojska Polskiego z 23 września 1944; na podstawie Dekretu o ochronie Państwa z 30 października 1944; na podstawie Dekret z 16 listopada 1945 o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych; na podstawie Dekretu z 22 stycznia 1946 o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego.
W latach 1944-56 sądy polskie wydały dziesiątki tysięcy wyroków śmierci. Sądy doraźne, sprawowane przez zawodowych sędziów i powoływane w czasie akcji pacyfikacyjnych, zamordowały tysiące najlepszych Polaków. Setki tysięcy Polaków trafiało po wojnie do obozów, do więzień i na Syberię. Sądy dzisiejsze mają coś z sądów sprzed 1956 roku. Tam, w mrocznych czasach, zwanych stalinowskimi, tkwią korzenie tych, którzy wsadzają do więzienia staruszki za to, że zapomniały włożyć do kasy 30 groszy.
A w sądny dzień sędziowie upominają się o sądy i o sędziów. Nie upominają się o lustrację sądów, o oczyszczenie sądów, ale o władzę sądów. Naiwny tłum wykształciuchów na Krakowskim Przedmieściu i pod Sejm chce władzy sądów nad Narodem.