We Francji czy Niemczech ma ono źródło w neomarksizmie – samobójczej ideologii wyniszczającej jak nowotwór społeczeństwa, które nie zaznały doświadczenia komunizmu, stąd podatne na hasła, na własną zgubę podchwycone niegdyś przez wielomilionowe rzesze kacapskiego więzienia narodów. W krajach Zachodu lewaccy architekci cywilizacyjnej samozagłady też odnieśli sukces. Wielką część populacji Skandynawów, Niemców czy Francuzów przekonali do eksperymentu, polegającego na odrzuceniu własnego dziedzictwa ostatnich tysiącleci, by oddać się budowie ładu, wymyślonego przez mienszewickich teoretyków inżynierii społecznej. A że główną przeszkodą dla tego szaleństwa jest chrześcijaństwo – dostrzegli sojusznika w przybyszach z krajów islamskich. Nie tylko więc otwarto granice dla nieprzeliczonych rzesz muzułmanów, ale nawet zainwestowano we flotę statków, przewożących bezlik migrantów przez wody Morza Śródziemnego.
Sowieckie źródła „polskiej” ojkofobii
Przeżycie doświadczenia komunizmu jest dziś źródłom mentalnej wyższości narodów Europy wschodniej nad ideologicznie ogłupiałymi i podatnymi na lewacką propagandę ludami, osiadłymi po zachodniej stronie Łaby. W krajach, które zaznały totalitaryzmów, erupcje skretynienia o skali, jaka się zaznaczyła na Zachodzie, np. rewoltą roku 1968, nie byłyby możliwe.
Dla paryskich studentów, budujących świątynie z ołtarzami Mao Tse Tunga, Trockiego czy Stalina, czyny takie były jedynie awangardową projekcją marzeń o urzeczywistnianiu utopii. Tymczasem każdy Polak czy Węgier nie tylko wie, że Mao, Trocki czy tow. Soso wymordowali dziesiątki milionów ludzi w obozach koncentracyjnych. Większość Polaków czy Węgrów zaznała tego ludobójstwa, mając wśród śmiertelnych ofiar lewackich zbrodni członków własnych rodzin. W przeciwieństwie do większości mieszkańców Europy zachodniej większość Polaków czy Węgrów dobrze też wie, że także hitleryzm to wykwit ideologii jednoznacznie lewicowej i że od sowieckiego bolszewizmu różni się on jedynie niuansami. Ojkofobia, z jaką mamy więc do czynienia w Polsce, ma źródła odmienne od neomarksistowskich szaleństw, wspieranych przez antyłacińskich opętańców, w rodzaju Georga Sorosa.
Źródeł ojkofobii występującej u nas należy szukać w przeprowadzonej na życzenie Stalina wielkiej operacji zastąpienia prawdziwych polskich elit pseudoelitami wyprodukowanymi w Moskwie i przywiezionymi przez NKWD na pancerzach sowieckich czołgów. Kolejne pokolenia tych właśnie pseudoelit dominują u nas w mediach, uczelniach i skutkiem grabieży majątku narodowego także w biznesie.
„Pełniący obowiązki Polaka”
Mieliśmy niedawno w Gdyni uroczysty pogrzeb komandorów Marynarki Wojennej, w 1952 roku rozstrzelanych z rozkazu sowieckich marionetek, rządzących wówczas Polską. Ostatnie lata życia tych zamordowanych były analogiczne z losem setek innych środowisk prawdziwej elity polskiego narodu, zgładzonych przez komunistów w pierwszych latach sowieckiego panowania w naszym kraju. Komandorzy ci stanowili najwyższą kadrę dowódczą Marynarki Wojennej tak długo, jak długo komuniści nie mieli kim ich zastąpić. W momencie, w którym sowieckie akademie wojskowe ukończyli sowieccy komandorzy na tyle znający język polski, że mogący uchodzić za Polaków – polskich komandorów można się było pozbyć. Zostali więc wtedy wymordowani a ich miejsce zajęli „nowi polscy komandorzy”. Świadkowie tych wydarzeń takich ludzi, którymi zastępowano rzeczywiste polskie elity, nazywali „POP”-ami. Skrót „POP” pochodził od słów: „Pełniący Obowiązki Polaka”. W sposób analogiczny, jak komandorów Marynarki Wojennej, we wczesnym PRL-u „wymieniano” profesurę uniwersytetów, redakcje gazet, wysokich urzędników państwowych czy sędziów. „Pełniący Obowiązki Polaka” pisali podręczniki i programy nauczania, wg których edukowały się całe pokolenia polskiej młodzieży, wykładali na uniwersytetach, kręcili filmy i seriale, decydowali o repertuarach kin i teatrów, dominowali we wszystkich mediach, pełnili role liderów opinii i autorytetów wielu dziedzin. Siłą rzeczy – dla milionów Polaków stanowili wzorzec poglądów i sposobu myślenia. Mimo, że od „wielikiej maskirowki”, czyli zakrojonej na ogromną skalę operacji zamiany polskich elit minęło 65 lat, często ze zdumieniem przychodzi nam doświadczać skuteczności powielania się owych „fałszywych elit”.
W najważniejszych urzędach, na uczelniach, w mediach, istotnych placówkach kultury i sztuki – nieodrodni następcy (często po prostu dzieci owych „Pełniących Obowiązki Polaka”) reprodukowali się w postaci niewiele się różniącej od poprzedników, uformowanych w czasach Stalina. Niektórzy z nich znani są z perorowania o „misji polskiego inteligenta”, mimo że niejednokrotnie w pełnej jaskrawości ujawniały się dowody na to, że i z polskością i z tradycją polskiej inteligencji ani oni ani ich poprzednicy nigdy nie mieli literalnie nic wspólnego.
Dzisiaj niektórzy z nich uznali, że nadszedł czas, kiedy można wręcz ostentacyjnie demonstrować, że wszystko, co stanowi kwintesencję polskiej kultury i tradycji, jest im skrajnie obce. Wielu z nich szczyci się dziś tym, że w ich domu nigdy nie było wigilijnej wieczerzy. Propozycja przełamania się opłatkiem spotyka się z ich strony z oburzeniem. Na każdą próbę upamiętnienie jakiegokolwiek faktu z polskiej historii reagują agresją i szyderstwem. Polska to dla nich przecież coś, do zniszczenia czego powołani zostali ich poprzednicy (często – ich rodzice). Kolejne pokolenia podmienionych w Polsce elit – realizują dziś tę samą misję, jaką ich poprzednikom powierzyli antypolscy siepacze Stalina.
Ustrojowa transformacja czyli – kontynuacja
„Historyczne porozumienie” zawarte pod koniec lat osiemdziesiątych między reżimem komunistycznym a częścią ówczesnej opozycji, poszło jak po maśle i błyskawicznie weszło w fazę fraternizacji, a nawet najszczerszej zażyłości przedstawicieli jednej i drugiej strony – z przyczyny bardzo prostej. Rodowód dużej części przedstawicieli jednej i drugiej strony był bardzo podobny. „Pełniący Obowiązki Polaków” czy ich następcy byli licznie reprezentowani i tu i tu. Rok 1989 nie był więc żadnym przełomem, lecz kontynuacją. Swój potrafił zrozumieć swego, więc bizantyjskie emerytury dla siepaczy z UB i SB, podczas gdy miliony Polaków bez wahania zepchnięto w najprawdziwszą nędzę, były czymś naturalnym. Komunistyczne sądownictwo nie mogło być nawet tknięte, gdyż pozostawienie go w realiach z PRL-u dawało stuprocentową gwarancję, że żadna z komunistycznych zbrodni nie doczeka się wyroku, a grabieże, dokonywane przez komunistów przeobrażających się w kapitalistów zostaną zalegalizowane. Największe jednak spustoszenia wyrządziły pookrągłostołowe porządki w zbiorowej świadomości milionów Polaków. Szkoły zaczęły realizować programy nauczania bardziej szkodliwe, od znanych z lat PRL-u. Jednym z najpierwszych wrogów stało się nauczanie historii. Medialny quasi- monopol forsował odrealniony obraz polskiej kultury, tradycji i zafałszowywał obraz polskich dziejów. Na „moralne autorytety” wylansowano indywidua o sowieckiej mentalności, często z ohydnym dorobkiem agentów UB. Wszystkie te zjawiska musiały prowadzić do jednego – do odrzucania polskości przez część Polaków.
Od pogardy do pragnienia zniszczenia
Najpierw została wyczarowana moda na odrzucenie patriotyzmu. Piosenkarka Joanna Rawik, nawiązując do starczych majaków sędziwego wówczas Tadeusza Konwickiego, doszła do wniosku, że nie jest patriotką. Ówczesna TVP natychmiast uznała, że tak doniosła myśl musi być ogłoszona światu w porach najwyższej oglądalności. Po niej – ruszyli inni. Seriami zaczęły powstawać książki i filmy, przedstawiające wyssane z palca historie o polskim antysemityzmie. W związku z wielkim zapotrzebowaniem na ten temat, ich twórców obsypuje się nagrodami na zagranicznych festiwalach, a dzieła te są tłumaczone i upowszechniane w szerokim świecie. W apogeum sukcesu swego tygodnika Jerzy Urban ogłosił: „Moim obecnym celem jest ostateczne skurwienie narodu polskiego”. Wyznanie to nie przyniosło mu strat, lecz profity: sprzedaż „Nie” wzrosła do 300 tys. egz. i przyniosła kolejne miliony.
Dla niektórych aktorów wstyd z polskości jest tak wielkim „szpanem”, że ich opowieści o tym, jakim „obciachem” jest Polska i jak bardzo starają się za granicą ukrywać, skąd pochodzą, stały się tematem całych cykli programów radiowych i telewizyjnych. Kolejni „luminarze” nauki i sztuki zapragnęli zająć jeszcze wyższe miejsce w „hierarchii antypolskiej pogardy” publicznie się wypowiadając o rozbiorach Polski jako „dziejowym dobrodziejstwie”. Ostatnio wszystkich ich „przebił” skrzypek Michał Urbaniak stwierdzający: „Rozbiory były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju”. I żeby podkreślić, z jakich głębi jego intelektu wynika ta myśl dodał: „Mówię to z pełną odpowiedzialnością”. Ciekawe, kto i jak w antypolskiej nienawiści zechce teraz „przebić” Urbaniaka. Jaki postulat się jeszcze pojawi? Żądanie połączonego ataku armii rosyjskiej i Bundeswehry? Obciążenie Polski winami za wszystkie wojny w historii – od Peloponeskich po Falklandzką? Uwolnienie świata od broni masowego rażenia poprzez zdetonowanie jej na obszarze między Odrą a Bugiem?
Oddzielajmy ziarna od plew
Każdego dnia dokonujemy wyborów. Jeśli mamy w Polsce antypolskie stacje telewizyjne, to oglądajmy je po to, by spisać nazwy firm, reklamujących się na ich antenach, po czym ogłosić totalny bojkot produktów tych firm. Książki pisarki szkalującej Polskę powinny spleśnieć na półkach księgarni nawet, jeśli pisarka ta została nagrodzona Noblem. Nade wszystko zaś nie dawajmy sobie wmawiać byle jakich treści, głoszonych przez byle kogo. Stefan Kisielewski pisał:
„To, że ktoś pięknie śpiewa, bynajmniej nie czyni go wyrocznią w sprawach np. ekonomicznych. Chyba, że naprawdę postudiuje ekonomię. Jeśli tego nie robi – absolutnie nie ma prawa wypowiadać publicznie autorytatywnych twierdzeń z zakresu ekonomii, o ile zaś tak postępuje – należy go BEZ LITOŚCI WYŚMIAĆ”. Otóż to! W przypadku autorów owego bezliku wypowiedzi wrogich Polsce nie spotkałem jednego, którego potencjał intelektualny byłby godny pozazdroszczenia.
Bez jednego wyjątku są to umysłowe miernoty o mózgowym potencjale mogącym budzić współczucie. I nie podniosą go nawet najwyższe laury, jakimi za swój antypolonizm indywidua te są nagradzane.