MACIEJ PLIŚ – Młode Talenty- Stanisław Srokowski

Młody autor, uczeń klasy VIII SP w Malczycach, zdobył główną nagrodę w konkursie zorganizowanym przez wójta gminy Malczyce pod tytułem: „Skąd mój ród”. Konkursowi patronuje „Gazeta Obywatelska” i Narodowe Forum Kultury, prowadzone przez Stanisława Srokowskiego, które przekazało na rzecz laureatów książki.

0
994

Zastanawiałeś się kiedyś czy to, kim jesteś i gdzie żyjesz jest dziełem przypadku, a może ktoś kiedyś zadecydował tak lub został zmuszony, by opuścić miejsce, w którym się wychowywał, by dotrzeć tu, gdzie teraz jesteś. W historii polskich rodzin zapisanych jest wiele stron w kalendarzach wspomnień, często wyrwanych lub wyblakniętych od upływu lat, tak jak te, które opiszę.

W 1945 transportem z Kresów Wschodnich do Polski przesiedleni zostali, dwudziestoletni wówczas pradziadkowie ze strony mojego ojca wraz z swoim rodzeństwem. Początek tej długiej i ciężkiej podróży miał miejsce w Hostowie, koło Stanisławowa. W 1944 w Hostowie z rąk banderowców, zamieszkałych w tej miejscowości, zginęło trzech członków rodziny mojego pradziadka. Pierwszego września 1944 roku zostali uprowadzeni poza terytorium wsi, okaleczeni nożami, torturowani, a następnie zastrzeleni. Także w wioskach obok rozgrywały się straszne tragedie, palono domy i ludzi żywcem. W bestialski sposób na oczach matek i ojców mordowano dzieci, a później ich samych. W 1945 roku z nadzieją na lepsze i spokojne życie uciekali przed represją ze strony ZSSR, z nakazu wysiedlenia. W jednym z wielu wagonów z bagażem podręcznym w ręku znaleźli się moi pradziadkowie. W wagonie w nieludzkich warunkach, w tłoku w wielorodzinnych bydlęcych wagonach przez pięćdziesiąt trzy dni przemierzali tereny Polski, a później już nieznanego Śląska. Dotarli do Lwówka Śląskiego, ze wspomnieniami i dobytkiem ocalałym w dwóch walizkach. W dalszą drogę udali się na przypadkowo spotkanych radzieckich ciężarówkach, podwodach, częściowo pieszo przez 130 km i osiedlili się we wsi Krępice.

Kiedy wybuchła Il wojna Światowa moi pradziadkowie ze strony babci mieszkali w Warszawie. Jak wspomina moja babcia, jej mama, a moja prababcia była kelnerką w restauracji, która istnieje do dziś „, Pod Bukietem”, pradziadek był fotografem. W pamięci prababci zawsze obecne były odgłosy syren i dźwięk nadlatujących niemieckich samolotów, które sukcesywnie ostrzeliwały miasto. Na ulicach okupowanej przez Niemców Warszawy, organizowane były łapanki, zatrzymywano przypadkowych ludzi i wywożono ich do obozów zagłady, obozów pracy lub więzień, dokonywano także ulicznych egzekucji. Podczas jednej z ulicznych łapanek jesienią 1943 złapano mojego pradziadka, który ze wsi szmuglował na polecenie AK, żywność do wygłodniałej Warszawy. Przewieziono go do więzienia „Pawiak” w Warszawie. W więzieniu tym przebywali głownie więźniowie polityczni. Zdarzały się też osoby złapane przypadkowo lub na szmuglu. Z opowieści pradziadka wynikało, że przeżył prawdopodobnie dzięki temu, że Niemcy po zamachu na Kutscherę w lutym 1944 wypuścili grupę więźniów. Kiedy po kilku miesiącach pojawił w kamienicy, mieszkańcy otoczyli mocno poobijanego pradziadka i płakali, jakby wrócił „z zaświatów”. 1 sierpnia, prababcia zawsze płacząc, wracała do wspomnień. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, znaleźli się w centrum tragicznych wydarzeń, gdzie przez 63 dni walczyli o swoje życie, walcząc, ukrywając się i pomagając innym. Jedno ze wspomnień mi przekazanych opisuję, jak moja prababcia ukrywała małego żydowskiego chłopca, którego odgrzebali spod zawalonego budynku. Przekazała go żołnierzom AK. Często zadawała sobie pytanie, czy przeżył? Mieszkańcy Warszawy musieli zmierzyć się nie tylko ze strachem o swoje życie, ale i także z ogromnym głodem. Po zakończeniu powstania, wywożono ludzi do obozów pracy. Pradziadkowie mieli więcej szczęścia. Poprzez obóz przejściowy w Pruszkowie trafili do obozu pracy na kolei, „Eisebanalager Dessau”. Warunki były bardzo ciężkie. By przeżyć, musieli żywić się odpadkami i resztkami znalezionymi na torach kolejowych np. zupą gotowaną z obierek z ziemniaków i łupin cebuli. W roku 1945 jesienią, z obozu przejściowego poprzez Szczecin dotarli początkowo w okolice Gdańska a następnie przenieśli się na ziemie odzyskane na Dolny Śląsk do gminy Malczyce .

Najwięcej wspomnień utkwiło w pamięci mojego dziadka, który przekazał mi je o swoich rodzicach. Prababcia, urodzona w 1923 w Iwanowce za Kijowem na Ukrainie, pochodziła z bogatej kułackiej rodziny. Była najmłodszym dzieckiem spośród pozostałego 7 osobowego rodzeństwa. W domu panował dostatek, do czasu kiedy po rewolucji ogłoszono kolektywizacje rolną i zakładano kołchozy. Podczas katastroficznego roku 1932 „tak zwanego „głodu na Ukrainie” , głód pochłonął 8 osób z rodziny. Mój dziadek doskonale, zapamiętał opowieści swojej mamy, która z każdego bochenka chleba jedną kromkę suszyła. Z niedowierzeniem słuchałem, jak nam opowiada o tych tragicznych czasach. Ludzie jedli praktycznie wszystko. Rośliny, trawę z łąk, korę z drzew, tapali szczury, myszy, ptaki, również zdarzały się przypadki kanibalizmu. Był czas że nawet zmarłych nie miał, kto chować. Prababcia trafiła do ochronki, domu sierot, gdzie ukończyła szkołę 10 letnią. W roku, 1941 kiedy Niemcy hitlerowskie napadły na ZSRR, prababcia pracowała, jako opiekunka w sierocińcu. Ze zgrozą słuchała o zbrodniach hitlerowców. Niemcy masowo wywozili młodych ludzi w głąb Rzeszy. Prababcia została wpisana na listę do wyjazdu. Z opowieści wynikało, że załadowano ich po kilkadziesiąt osób do wagonów towarowych, które dostarczały uzbrojenie i wyposażenie wojska dla walczących hitlerowców. W 1943 trafiła do Hildeseim, skąd została odesłana do wdowy po wysokiej randze oficerze do miejscowości Colbitz koło Magdeburga , gdzie wraz z pozostałymi gastarbeiterami dotrwała do końca wojny. Właścicielkę dworu wspominała, jako wymagająca, lecz uczciwą kobietę.

Pradziadek ze strony mamy, urodził się w 1919 r. w Teodorowie, jako 3 -cie dziecko w 9 -cio osobowej rodzinie chłopskiej, która przybyła na Śląsk w XIX w. spod Budapesztu. Z przekazów jednego z mieszkańców Teodorowa, który wówczas miał 93 lata, dziadek dowiedział się, że podczas bitwy pod Mełchowem 30 września 1863 (Powstanie Styczniowe), praprzodek uratował życie pochodzącemu ze szlacheckiej rodziny Adamowi Chmielowskiemu, późniejszemu Bratu Albertowi. Wraz z czterema mieszańcami, powstańcami, znieśli z pola walki rannego w nogę szlachcica i ukryli go w kominie cegielni. Dla rodzin z tamtych terenów nie było to łatwe życie. Pradziadek, jako jedenenastoletni chłopak został odesłany na służbę do bogatego wujka. Wybuch wojny zastał go w Częstochowie, gdzie pracował, jako pracownik fizyczny w stadninie koni. Niemcy po zajęciu terenów masowo zaczęli wysyłać do Niemiec, młodych silnych ludzi, aby uzupełniać braki pracowników. Początkowo trafił do bardzo złego gospodarza, który bił i głodził swoich pracowników. Spali w stajniach i żłobach inwentarza, które obsługiwali. Kiedy ciężko zachorował, trafił do szpitala z którego został odesłany do pracy w Meizendorf, koło Magdeburga. Jego życie uległo zmianie. Gospodarz byt nazistą, lubił dyscyplinę i konie jak i mój pradziadek. Niemiec przychylnie traktował pracowników, w tym pradziadka. Powierzył mu konwój żywności ziemniaków do Magdeburga. Podczas jednego z takich wyjazdów w drodze powrotnej, rozpoczęły się bombardowania przez Amerykanów. Jedna z bomb spadła niedaleko i konie poniosło, a wóz się rozleciał. Ranny pradziadek doprowadził 6 koni do gospodarza, czym zaskarbił sobie uznanie właściciela. Oprócz ciężkiej pracy, Niemcy organizowali również dla robotników zabawy. Na jednej z takich zabaw poznał moją prababcie, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po zakończeniu wojny, trafili do obozu przejściowego, gdzie zawarli związek małżeński. Mieli przygotowane dokumenty do wyjazdu do Australii. Będąc już w porcie w Lubece, skąd mieli odpłynąć, spotkali znajomego rodziny, który powiedział, że jego mama wraz z dziećmi jest na Ziemiach Odzyskanych koło Wrocławia. Zamiast do Australii, poprzez Szczecin, Poznań trafili do Gminy Malczyce. Prababcia nigdy nie mogła sobie darować tej decyzji.

Historie takie jak ta, dotyczą każdego z nas, są owiane nutą tajemniczości z przeszłości. Jedne bardziej wyraziste od drugich. O części z nich możemy przeczytać w książkach i historycznych publikacjach. Żadnej z opisanych osób nie ma już wśród nas, dlatego ważne jest, by te kartki z kalendarzy, pamiętników i wspomnień przekazywać kolejnym pokoleniom, by każdy miał szanse odnaleźć w nich choć odrobinę swojej tożsamości.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię