6,4 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Niewyjaśniona historia – Kazimierz Turaliński

26,463FaniLubię

W nocy z 21 na 22 lipca 1989 roku w wyniku zadzierzgnięcia zmarł 31-letni Marek Stróżyk. Wiszące zwłoki dostrzegła około godz. 6:00 rano Teresa Jankowiak. Ciało powieszono na dwóch hakach przy belce podsufitowej przy pomocy dwóch kabli – okrągłego okręconego wokół szyi denata do formy pętli wisielczej oraz płaskiego dwużyłowego oplecionego wokół szyi, nadgarstków i karku. Drugi z wymienionych najpewniej skutkował zgonem (stwierdzona typowa bruzda wisielcza), gdyż kabel ten był werżnięty mocno w skórę szyi. Kabel dwużyłowy prowadził do rozpostarcia rąk do kształtu „ukrzyżowania”. Nogi nie dotykały ziemi, były wyraźnie podkurczone, głowa pochylona. Sylwetka sprawiała wrażenie osoby „kłaniającej” się. Stopień skrępowania ciała uniemożliwiał samodzielne przygotowanie wiązań.
    Jankowiak nie stwierdziwszy żadnych oznak życia Stróżyka zatelefonowała do mieszkającej dwa piętra niżej sąsiadki Wandy S. Ta przybyła na miejsce zdarzenia wraz z córką Joanną, a następnie wszystkie razem udały się do mieszkania Wandy S., skąd miały zawiadomić pogotowie i milicję. Z uwagi na blokadę linii telefonicznej (brak odłożenia słuchawki) nie było to możliwe, a Wanda S. usłyszała przez słuchawkę dziwne odgłosy dobiegające z mieszkania Jankowiak, wskazujące na obecność nieznanych osób w pobliżu ciała. Informację o tych odgłosach przekazała towarzyszącym jej osobom, a do mieszkania wysłała swojego współlokatora Tadeusza M. Miał on odłożyć słuchawkę na widełki i sprawdzić co się dzieje. Gdy przybył na miejsce zwłoki nie wisiały już na kablach, a leżały odcięte na podłodze. Gruby okrągły kabel u belki stropowej został przy jednym końcu ucięty, natomiast przy drugim poszarpany i zerwany. Analogicznie sytuacja wyglądała przy ciele denata, gdzie fragmenty kabla na pętli wisielczej wskazywały z jednej strony przecięcie, a z drugiej zerwanie – brakowało też części tego kabla. Brakowało również kabla płaskiego dwużyłowego, którym przewiązane były nadgarstki, natomiast na prawej ręce denata pojawił się jego zegarek.
    Po przybyciu na miejsce karetki pogotowia (około godz. 7:15) do mieszkania z lekarką Agatą M. udał się Tadeusz M., a wkrótce potem dołączyła sąsiadka Leokadia C. Ponieważ milicja nie przyjeżdżała, poprzez radio Agata M. wezwała ją ponownie. Podczas oględzin zwłok lekarz określiła czas zgonu na godzinę 3 lub 4 rano, nie stwierdziła jednak charakterystycznych dla śmierci przez powieszenie plam opadowych na stopach i (w przypadku swobodnego zwisania rąk) na przedramionach i dłoniach, lecz na lędźwiach  i pośladkach. Plamy opadowe powstają w ciągu paru godzin od zgonu w wyniku grawitacyjnego spływania krwi do najniżej położonych części ciała już po zatrzymaniu krążenia, jest niemożliwe więc by ciało od około 3:00 rano aż do godz. co najmniej 7:00 rano znajdowało się w pozycji pionowej. Lekarka nie stwierdziła charakterystycznej dla wędrówki plam bladości, w związku, z czym w treści Protokołu Zgonu zaleciła wykonanie sądowo-lekarskiej sekcji zwłok. Uzasadnienie: „Denat wisiał na kablu, nie wiadomo, kto go odciął, plamy opadowe zlokalizowane w okolicy lędźwiowej, sugerowano odcięcie zaraz po powieszeniu a z wywiadu od osób trzecich wynika, że chyba jednak wisiał dość długo”. Za wyjątkiem milicjantów, wszystkie obecne na miejscu zdarzenia osoby pozostają zgodne, iż kable, na których powieszony został denat były w sposób wyraźnie widoczny przecięte.    
Po przybyciu na miejsce zdarzenia milicjantów niezwłocznie „odnaleziono” trzy listy pożegnalne. Listów tych nie widziała wcześniej Jankowiak, choć miejsce odnalezienia znajdowało się w pobliżu zwłok. Funkcjonariusze wbrew widocznym przecięciom kabli twierdzili, że ciało „urwało się”. Nie zgłębiono kwestii braku znacznej części kabla dwużyłowego płaskiego oplatającego wcześniej ręce i kark denata oraz braku dodatkowego kabla okrągłego (przedłużacza). Wbrew pisemnemu zaleceniu przez lekarkę pogotowia przeprowadzenia sądowo-lekarskiej sekcji zwłok, nieobecny na miejscu zdarzenia prokurator J. Szumski z Prokuratury Rejonowej Wrocław-Krzyki dokonał na Protokole Zgonu adnotacji: „brak podstaw do sądowo-lekarskiej sekcji zwłok”. Zgodnie z arbitralną decyzją prokuratora niedysponującego wykształceniem medycznym sekcja taka nie została później wykonana, a jedynie dokonano sekcji administracyjnej. W protokole z tej brak zaś adnotacji o sekcjonowaniu narządów szyi wspartych np. wykrwawieniem. Na tym odcinku dokonano jedynie oględzin zewnętrznych bruzdy wisielczej. Powłoki szyjne uległy później naturalnemu rozkładowi gnilnemu, w wyniku, czego od 20 lat nie jest już możliwe ich zbadanie. Sekcja ta jednak potwierdziła nieprawdopodobny dla samobójstwa układ plam opadowych.
    W trakcie przesłuchań usiłowano wymusić na Jankowiak odstąpienie od drążenia sprawy, początkowo oferując w zamian pomoc przy egzekucji alimentów. Sugerowano też grożące jej niebezpieczeństwo: „każdy kij ma dwa końce” oraz niezrozumiałe wówczas „I tak nie uda się Pani z tego zrobić sprawy politycznej”. Później dokonano wielokrotnych włamań do nieruchomości należących do Jankowiak, wykonywano głuche telefony, a także nieznani mężczyźni grozili jej ówcześnie 13-letniej córce słowami: „i tak zabijemy twoją starą”.
    Nie zabezpieczono pętli z szyi denata i niedopałków papierosów, a wkrótce po przybyciu milicjantów zaginęła leżąca obok ciała saszetka. Fotografie wykonano w sposób nieobejmujący końcówek kabli przeciętych, na kadrach ujęto jedynie końcówkę kabla zerwanego, elementy przycięte pozostawiając poza kadrem. Następnie z Komendy Rejonowej „zaginęły” wszelkie istotne dla sprawy dowody: kable, pętla wisielcza, dokumentacja fotograficzna miejsca zdarzenia, błony fotograficzne oraz część akt sprawy, w tym część protokołów zeznań kluczowych świadków i oględzin miejsca zdarzenia. W innych zawarto nierzetelne informacje, błędnie wskazujące kwestie takie jak np. odnalezienie zwłok nie o prawidłowej godzinie około 6:00 rano, lecz o godzinie 7:00 rano. W trakcie przesłuchań naciskano na świadków, szydzono z nich i wywierano presję, matkę zmarłego wyrzucono z komisariatu. Fragment zeznań lekarza pogotowia Agaty M.: „w trakcie przesłuchania mnie w okresie wcześniejszym żądano ode mnie odpowiedzi na konkretne pytania, nie mogłam opowiadać swoich spostrzeżeń. Powiedziano również w formie żartu, że wszystko w sprawie komplikuje stwierdzenie, że stwierdziłam plamy opadowe na plecach”. Listy pożegnalne zostały w późniejszym czasie podmienione na inne, od tych okazanych w dniu zdarzenia rodzicom denata i Teresie Jankowiak – minimalnie różniły się treści oraz estetyka sporządzenia. List do prokuratury w dniu 22 lipca sporządzony był na przedartej kartce, zaś później w aktach znajdował się on spisany już na nieuszkodzonym papierze. Podobnie „późniejsze” listy miały być mniej czytelnie (niewyraźnie) napisane. Ekspertyza byłego kierownika Laboratorium Kryminalistycznego wykazała, że najprawdopodobniej w trakcie ich pisania wystąpił przymus fizyczny lub psychiczny, a podpis ,,Mar…” pod jednym z listów został skopiowany. Prokuratura nie uwzględniła tej opinii.
    W miejsce protokołu przesłuchania najważniejszego świadka zamieszczono sfałszowany co do treści i formy dokument. Na pierwszej stronie formularza zamazano numer fabryczny druku, co utrudniło ustalenie, kiedy faktycznie doszło do fałszerstwa. W prawdziwych zeznaniach świadek i jej córka potwierdzały opisany przez Jankowiak sposób związania ciała Stróżyka, podkurczone nogi powieszonego niedotykające podłogi oraz słyszane około godz. 6:40 rano przez słuchawkę telefoniczną odgłosy zamieszania i osoby trzecie przebywające w pomieszczeniu, w którym pozostawiono ciało. Nikt później nie uwzględnił już tych zeznań, a sfałszowany protokół stał się podstawą wydania Opinii Sądowo-Lekarskiej, na bazie której przyjęto, iż zgon nastąpił w wyniku targnięcia samobójczego. W opinii tej biegły powołuje się na zeznania Wandy S. jakoby stwierdzającej, iż: „widziałam wiszącego Marka Stróżyka […] jego nogi dotykały podłogi”, „uważam, że Stróżyk pod własnym ciężarem zerwał się z tego kabla”, „jeden koniec kabla zakończony był samą osłoną, a z drugiego natomiast wystawały nagie druciki co by świadczyło, że nikt tego kabla nie odciął, lecz sam się zerwał pod ciężarem, ponieważ sytuacja u góry na hakach była odwrotna”. Wanda S. nigdy takich zeznań nie zgłosiła, a przeciwnie potwierdziła, że zwłoki nie dotykały nogami podłogi, a kable były przecięte. Zaś eksperyment procesowy wykazał, że przewód nie mógł utrzymać zwłok dłużej niż kilkadziesiąt minut. Zapewne zerwanie jednego kabla było błędem sprawców, co skutkowało potrzebą słyszanych w słuchawce telefonu kolejnych czynności. Być może na odciętym wtedy kablu dwużyłowym pozostawiono odciski palców lub inne ślady – np. zadrapania lub zacięcia – wskazujące na udział osób trzecich, co skutkowało decyzją o jego zabraniu. Założenie nowej pętli lub inne przemieszczenie ciała zostało udaremnione poprzez zaalarmowanie sąsiadów oraz oczekiwane szybkie przybycie karetki pogotowia.
Marek Stróżyk współpracował pod pseudonimami Broker, Marek i Salomon ze służbami specjalnymi PRL-u: AWO, kontrwywiadem wojskowym WSW, a następnie został oddelegowany do Służby Bezpieczeństwa w celu inwigilacji działaczy Solidarności. W połowie lat 80-tych pracował w Dziale Technicznym w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistyczny im. 40-lecia PRL we Wrocławiu, gdzie pełnił funkcję Przewodniczącego Zakładowej „Solidarności”. Placówka nadzorowana była przez oficera SB oddelegowanego później do „umorzenia” sprawy śmierci. Wcześniej Stróżyk uczęszczał do Wojskowej Szkoły Chorążych Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu. Z nauki zrezygnował tuż przed jej ukończeniem. Później pracował w Wojskowej Komendzie Uzupełnień NR 1- Sztab Główny ul. Pretficza. W połowie lat 80-tych dwu lub trzykrotnie wyjeżdżał do RFN, gdzie zbierać miał informacje o obiektach wojskowych, gromadzić nieustalonej treści „paragony” i „kwitki” oraz pozyskiwać agenturę dla wywiadu wojskowego. W tym czasie Stróżyk zajmował mieszkanie wojskowe (Wrocław ul. Budziszyńska 61/6), wcześniej mieszkał w Hotelu Garnizonowym (Wojskowy Hotel Robotniczy na rogu ulic Żelaznej i Pereca we Wrocławiu), aż do 1989 roku stołował się w Kasynie wojskowym. Był tez znany na Komendzie Milicji Wrocław-Krzyki, tej samej, w której prowadzono postępowanie w sprawie jego śmierci. Miał tam wielu znajomych, z którymi witał się przy każdej wizycie. Korzystając z kontaktów w wydziale paszportowym załatwił Jankowiak przy rekomendacji swego oficera prowadzącego mjr Gabryjela K. paszport na wyjazd do RFN. Po tej podróży była ona nachodzona przez nieznane osoby żądające raportów o tamtejszych obiektach wojskowych. Później Stróżyk prowadził nieustalonej co do przedmiotu działania związane z Wiedniem, Innsbruckiem i Salzbrukiem/Salzburgiem, informował też o zainteresowaniu wywiadu RFN przedsiębiorstwem Hydral. Wtedy jego stosunki ze służbami uległy drastycznemu ochłodzeniu. W 1988 roku Stróżyk otrzymać miał „propozycję współpracy” związaną z lokalem operacyjnym w budynku u zbiegu ulicy Zaporoskiej i Kruczej we Wrocławiu. Oferta ta zrodziła w nim konsternację i obawy. Niedługo później doszło do zatrzymania Stróżyka przez milicję. 9 lutego Stróżyk otrzymał telegram o treści: „Przyjedź do mnie na Krzycką o 12-tej. Mama”. Telegram odebrał z opóźnieniem, dlatego na spotkanie nie zdążył przybyć. Rodzice  nigdy nie wysyłali takiej depeszy, w związku z czym podejrzewają, iż była to pierwsza próba wyreżyserowania dogodnego czasu i miejsca spotkania, które skutkować mogło zastraszeniem lub nawet zgładzeniem Stróżyka.     18 lutego 1988 roku o godz. 11:00 Stróżyk został ponownie zatrzymany, tym razem w restauracji „Nowotel”:
„Podeszło do nas dwóch żołnierzy, po czym poprosili Stróżyka na rozmowę. Po chwili Stróżyk powiedział mi, że jest aresztowany i bym tu sama nie została. Przed „Novotelem” stał samochód gazik WSW. Samochód Stróżyka prowadził wojskowy, on natomiast siedział na tylnym siedzeniu w asyście żołnierzy. Na usilną prośbę Stróżyka wyjątkowo podwieziono mnie jak najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Było to nie zgodne z przepisami jak informowali go żołnierze, jednak on bardzo ich o to prosił. Widać było, że bardzo się o mnie boi. Podwieziono mnie pod wieżę ciśnień przy zbiegu ulicy Sudeckiej z Wiśniową. Stróżyk był bardzo przerażony i stale powtarzał do mnie te słowa „biegnij prosto do domu, biegnij prosto do domu!!!!” Siedziałam obok żołnierza – kierowcy, przerażoną twarz Stróżyka widziałam w lusterku. Zrozumiałam, że jestem w niebezpieczeństwie. Przybiegłam do domu i tu ukryłam się nie wiedząc, przed kim lub, przed czym? Płakałam z przerażenia, bałam się o siebie, ale również o niego. Nie wiedziałam przecież, o co chodzi z tym aresztowaniem, a były to przecież czasy okrutne. Następnego dnia udałam się na ulicę Łąkową, na parkingu WSW rozpoznałam samochód Stróżyka. Ustaliłam u strażnika, że w tym miejscu rzeczywiście przebywa i jest w areszcie. Informację, że byłam przekazano Stróżykowi. Po 48 godzinach Stróżyk wrócił z aresztu w strasznym stanie wycieńczenia psychicznego, tłumaczył mi, że aresztowano go na podstawie donosu, ale nic mu nie udowodniono. Powiedział, że w trakcie aresztu przewożono go również do Sztabu Wojskowego u zbiegu ulicy Próchnika ze Sztabową. Wiadome mi jest, że podczas aresztu Stróżyka w jego domu zjawili się wojskowi, rozmawiali z jego żoną. Nigdy potem nie rozmawialiśmy na ten temat. Pod tym względem Stróżyk był bardzo skryty. Najprawdopodobniej skrytość, Stróżyka, co do jego spraw mających związek z działalnością w okresie komunizmu ze służbami państwa, uratowała mi życie, z czego na pewno Stróżyk zdawał sobie sprawę. W liście pożegnalnym do Prokuratury napisał ,,Śledztwo i tak umorzycie”, a do mnie ,,nie martw się nie będziesz miała kłopotów” – z czego wnioskuję, że za życia miał zapewnienie, że nikt w to zabójstwo rzeczywiście mnie nie wrobi. Natomiast wyrażenie myśli ,,i tak zginę” przeczy w mojej ocenie wersji o śmierci samobójczej.” – Teresa Jankowiak.
    Od zatrzymania Stróżyk wielokrotnie dostrzegał prowadzoną obserwację, o czym meldował komuś drogą telefoniczną. Nie przechowywał numerów telefonów w sposób zwyczajnie zapisany, a szyfrował je. W swoim mieszkaniu przebywał jedynie przy szczelnie zasłoniętych nawet w dzień oknach, nocami nie sypiał. Sporządził skrytkę, na jak twierdził: „bardzo ważne dokumenty”. Był nerwowy, stale się oglądał za siebie, obgryzał paznokcie, a tuż przed śmiercią w ogóle unikał mieszkania, sypiał w miejscu ówczesnej pracy lub u rodziców. 14 grudnia 1988 roku o godz. 17:00 dokonano włamania, a właściwie „penetracji” mieszkania Jankowiak. Osoba nieuprawniona otwarła pod nieobecność mieszkańców drzwi dorobionym kluczem, czego świadkiem była krewna goszcząca w lokalu. Dowodzi to swobodnego dostępu osób trzecich do mieszkania w którym później dokonano zabójstwa. W marcu 1989 roku Marek Stróżyk uzyskał paszport, jednocześnie posługiwał się dowodem osobistym. Choć w maju 1989 roku rozpoczął wspólnie z Jankowiak prowadzenie intratnej działalności gospodarczej, w czerwcu podjął nagłą decyzję o wyjeździe do USA. Również w czerwcu nieznany pojazd miał zablokować drogę samochodowi Stróżyka, a następnie zepchnąć go do rowu. W tym samym czasie Stróżyk zatrudnił do pomocy swojego kolegę, Mieczysława W., sąsiada z ul. Budziszyńskiej 61 i żołnierza zawodowego zatrudnionego wcześniej na lotnisku wojskowym. Stróżyk załatwiał też W. i jego rodzinie paszporty, by mogli wyjechać za granicę. Człowiek ten do lipca 1989 roku wyprzedał absolutnie wszystkie sprzęty ze swojego mieszkania, był gotowy do natychmiastowego wyjazdu, natomiast dzień przed śmiercią Stróżyka przyjechał do Jankowiak by zakomunikować, że jedzie do rodziny na wieś. 16 lipca niezapowiedzianą wizytę złożył poznany w maju tego roku Belg. Przywiózł imienne zaproszenia (jak się później okazało sfałszowane) do Belgii, co najpewniej miało być awaryjną opcją ewakuacji na zachód Europy. W nocy z 21 na 22 lipca 1989 roku Marek Stróżyk zmarł w okolicznościach odmiennych od zaakceptowanych przez prokuraturę, a oczywiście sprzecznych z materiałem dowodowym i jego logiczną, zgodną z wiedzą naukową interpretacją. Tego samego dnia powstał „meldunek specjalny” („Książka Wydarzeń” Komendy Milicji Wrocław-Krzyki nr 89 pod poz. 2295), którego treść, autor, jak i adresat są nieznane.
W trakcie załatwiania formalności pogrzebowych śledzono rodziców zmarłego, a także obserwowano jego mieszkanie i pogrzeb. Zlecone nagranie ceremonii pogrzebowej zostało zarekwirowane przez milicję – zwrócono po latach przemontowaną kasetę ze znacznie okrojonym materiałem. Mieczysław W. miał w tajemnicy wyznać, iż Stróżyk dysponował przed śmiercią ogromną sumą pieniędzy. Potwierdzają to rodzice zmarłego, którym miał mówić, że teraz „będą pytać ile Wrocław kosztuje”. Sprawę śmierci na krótko przekazano do prokuratury wojskowej z powodu podejrzenia przestępstwa szpiegostwa, czemu służby wojskowe stanowczo zaprzeczyły. Z dziennikarzami zainteresowanymi sprawą Stróżyka kontaktowali się przedstawiciele wojskowych służb specjalnych. Nie grożono nikomu, jednak sygnalizowano stałe „monitorowanie” sprawy i osób nią zainteresowanych. Z tematu zrezygnowało m.in. kilku dziennikarzy telewizyjnych. Już w III RP w odpowiedzi na zgłaszane przez Jankowiak nieprawidłowości wicedyrektor Departamentu Prokuratury Ministerstwa Sprawiedliwości przesłał do niej informację, iż zawiadomienie o niepopełnionym przestępstwie jest przestępstwem. Deklaracja taka oczywiście rozumiana jest przez osobę prywatną w następujący sposób: „jeśli nie przestanie Pani się skarżyć na nieprawidłowości w pracy milicjantów/policjantów pójdzie Pani do więzienia”. Pozostały wątły materiał został usunięty poprzez przedwczesne zniszczenie akt sprawy. Śledztwo przeciwko policjantowi fałszującemu protokoły zeznań z uwagi na przedawnienie ścigania umorzono bez jakichkolwiek wyjaśnień.
Praktyka demokratycznego państwa prawa nie przewiduje rutynowego „zastraszania” osób kierujących do organów władzy pisma wskazujące nieprawidłowości w ich funkcjonowaniu, zwłaszcza, gdy dotyczą one śmierci agenta służb specjalnych. Podobnie funkcjonariusze nie fałszują i nie niszczą rutynowo materiału dowodowego w sprawach o zabójstwo. Ujawnienie ewentualnego zbrodniczego zaangażowania funkcjonariuszy dawnych komunistycznych służb specjalnych w zgładzenie Marka Stróżyka lub w tuszowanie jego zabójstwa jest niezbędne dla dobra obecnych służb i wręcz bezpieczeństwa Rzeczypospolitej. Funkcjonowanie w ramach dzisiejszych służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych osób, które z nieznanych powodów współdziałały przy zbrodniczym zgładzeniu własnego agenta, stwarza i dzisiaj zagrożenie dla wszystkich agentów i funkcjonariuszy realizujących wraz z nimi zadania na rzecz ochrony państwa. Korelacja ówczesnych uwarunkowań politycznych oraz dotychczas ujawnionego tła zdarzenia usprawiedliwia domniemanie współdziałania sprawców ze służbami specjalnymi RFN lub państw bloku wschodniego. Nie trudno wywnioskować, iż osoby, które współuczestniczyły w zbrodni lub ją tuszowały mogą też podlegać naciskowi ze strony służb wywiadowczych państw trzecich i jako takie nie spełniają warunków do dalszego pełnienia służby i dostępu do informacji objętych tajemnicą państwową. Prawdopodobna infiltracja polskich służb przez skorumpowanych lub przewerbowanych funkcjonariuszy nie znalazła jednak zainteresowania właściwej tematycznie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content